Ciekawy artykuł i coraz ciekawsza dyskusja.
Rejestr połowu ryb to baza danych, dobra baza wiedzy dla ludzi myślących. A z tego można wywnioskować, że przydatna dla wędkarzy, ichtiologów jak i biologów. Pomijam jednostki "ułomne" dla których dokumentacja wędkarska ogranicza się do przeczytania ceny za zezwolenie na połów i ewentualnie aktualizacji wymiarów/okresów ochronnych ryb.

Osobną "kastą" są wędkarze którym istnienie rejestru połowu utrudnia życie, narzuca obowiązek sumienności i uczciwości. Obawiam się, że trudność w zaakceptowaniu rejestru połowu, nie pozwala im na korzystanie z informacji w nim zawartych lub w opracowaniach powstałych na podstawie tejże dokumentacji.
Nieustannie czekam, na mobilizację polityków, urzędników i działaczy wszelakich, by wprowadzić obowiązkowe rejestry połowów i znaleźć odpowiednie pieniądze, na sfinansowanie standardowego formularza, opłacenie specjalistów od analiz zebranych danych i opublikowania uzyskanych corocznie wyników.
Jak dotąd rejestry są "dobrowolną" decyzją poszczególnych użytkowników rybackich. Jeśli dobrze pamiętam, najdłuższą tradycję mają niektóre koła/okręgi wędkarskie południowej Polski i od wielu lat prowadzą taką ewidencję i publikują wyniki. Chwała im za to.

Z czasem zasięg obowiązywania rejestrów rozszerzył się i obejmuje teraz znaczy areał wód krajowych.
Idąc dalej trafimy na kilkuletnie zapisy lub gotowe opracowania dotyczące wód, z nich możemy dowiedzieć się, jakie ryby są poławiane, w jakiej ilości, czasem są informacje o liczebności lub masie owych ryb. Daje nam to wizję co w naszej wodzie pływa, choć bardziej jest to ocena co w tejże wodzie się poławia. Ale dobre i to.
Z tego można pobieżnie ocenić presję wędkarską, pozorną strukturę ichtiofauny (przynajmniej wiemy jakie gatunki ryb są/były w wodzie). A to przyczynek do tego, by w istniejącym operacie rybackim prawdzić planowaną gospodarkę rybacką i skorelować ją z połowami ryb wynikającymi z rejestrów. Stąd już tylko krok (dobry fachowiec + rzetelne dane) do tego, by w następnym operacie (ważność operatu to 10 lat) uwzględnić odpowiednie zapisy i skorygować gospodarkę, w zależności od zmian środowiskowych, presji połowowej, polityki zarybieniowo-ochronnej.
I co? Ano mamy wiedzę o naszej wodzie (potrzeba kilku badań fiz-chem) i wiemy o tym co łowią (rybacy = księgi gospodarcze, wędkarze = rejestry połowów), możemy wspólnie zaplanować działania które utrzymają ekosystem wodny w należytym stanie (wymóg Ramowej Dyrektywy Wodnej i Ustawy o Rybactwie), oraz spełnić oczekiwania wędkarzy (adekwatne zarybienia i połowy w stosunku do możliwości zbiornika wodnego).
Z góry odrzucam wszelakie koneksje z zarybianiem pod publikę, łowiska specjalne, idiotyczne nakłady finansowe na cudaczne gatunki itd.
Mamy więc przykład tego, jak z procesów oddolnych (połów ryb przez wędkarza i ewidencja), poprzez procesy wyśrodkowane (ichtiolog + rzetelne dane) osiągamy cel najwyższy:
- wypełnienie zobowiązań użytkownika rybackiego: odłów i zarybianie, dokumentacja,
- zadowolenie poławiaczy (wędkarze, rybacy),
- potencjalnie zadowolenie agrobiznesmeni (kwatery, sklepy itd).
Czy nie o to walczy rzesza moczykijów, ustawicznie uskarżająca się na brak ryb i nękanie ich prawem i biurokracją?
Co do samych rejestrów. Powinny być:
- obowiązkowe,
- standardowe,
- uwzględniać ryby złowione oraz ryby wypuszczone,
- proste w obsłudze.
Niestety, nawet w nowoczesnym i ponoć inteligentnym świecie, demokracja oznacza wolność naszą, nie waszą

, więc próba osiągnięcia lepszego łowiska wymaga użycia kija, nie marchewki. Czyli restrykcje karne w przypadku niestosowania się do prawa: Ustawy, RAPR, rejestry itd, zwiększone kontrole poławiających ryby, weryfikacja pracy "działaczy" (np. podczas zebrań i wszelkiej maści sprawozdań). Oczywiście, w/w czynności mogą wymagać pieniędzy, ale chcąc mieć czyste wody i rybne łowiska trzeba działać i płacić, a nie biadolić, że opłata roczna 200 zł to zdzierstwo nieludzkie.
