Łowię ostatnio wyłącznie na method Feedera i na razie mi w zupełności wystarcza i nie czuję potrzeby kupienia karpiówki.
Nie mam na myśli łowienia płotek i mniejszych leszczy ale karpi różnych rozmiarów.
Na feedera jestem w stanie wyholować karpie zarówno kilku-kilowe jak i kilkunastu- kilowe.
Do napisania tego zachęciła mnie dzisiejsza sytuacja nad wodą.
Pojechałem zamknąć sezon na komercji z pickerem i lekkim feederem, z małymi podajnikami i haczykami, przecież to koniec października i ryby już tak nie żerują.
Woda - długa wanna, głęboka na 1,2 m, szerokości 80 m. Karpie i amury do 10 kg, przy czym te 5+ rzadko się trafiają. Rzuty ponad 40 m mijają się z celem, bo splączemy się z sąsiadem z naprzeciwka

Obok mnie rozbił się facet z karpiówkami. Solidny sprzęt, kołowrotki chyba 8000. Łowił na ok. 25 - 30 m. Ja na 30 - 40 m.
Zanim się rozpakował, zdążyłem złowić dwa karpiki. Zaczął nęcić. Do wody poleciało ok 7 dużych spombów. Pomyślałem, że pomylił sprzęt, wodę i porę roku

I popsuł innym łowienie
Myślę sobie, że już po łowieniu, ryby się nażrą i nie spojrzą już na przynętę

Nie chciało mi się jednak zwijać i iść gdzieś dalej.
U sąsiada do wody poleciały dwa wypchane worki PVA

Siedzę jednak dalej ale staram się zarzucać jak najdalej od zniszczonej, moim zdaniem miejscówki. Jakiś czas po kanonadzie znowu u mnie brania

U sąsiada cisza.
Po jakimś czasie znowu do wody poleciało parę spombów i nowe torebki PVA. I znowu cisza na łowisku na jakiś czas.
Skończyliśmy łowić w tym samym czasie. Ja z 12 karpiami 1-4 kg na macie i kilkoma spinkami. Sąsiad - bez drgnięcia, sorry, bez piknięcia sygnalizatora.
I jak po czymś takim myśleć o karpiówce?
