Wczoraj mogłem trochę posiedzieć. To posiedziałem. Od 17 do 23
Sprytnie niczym łasica przeczekałem burzę o 16 (cały dzień było ładnie i wiedziałem, że nad zbiornikiem pełno, ale zapowiadali burzę...) i od razu ruszyłem.
Miejsce wolne. Zaspombowałem dwie miejscówki. Rozsiadłem się i czekam. I cisza. Ściągam bliższą wędkę - zaczep, ale idzie. Zerwana pod wodą plecionka. No i przed samym brzegiem stanęło. Udało mi się podciągnąć jak najbliżej i z drzewa sięgnąć. Owinąłem plećkę na badylu, ciągnę... i poszło z metr ode mnie. Bo po co przy zaczepie.
Drugi rzut - no niewiarygodne. Znowu ta plećka. Tym razem już do brzegu nie dociągnąłem i zerwałem podajnik.
Następny rzut trochę bardziej na bok. Ściągam. I to samo! Plećka pływa po powierzchni po całym zbiorniku z wiatrem
Miejscówka spalona.
Ściągam drugą wędkę. Qrwa jego mać! To samo.
W tym momencie miałem dość (łowiłem na podajniki Vario od Gabora. Tanie nie są). Rozejrzałem się, pusto. Tylko na drugim brzegu daleko kilku wędkarzy. No to do gołej dupy się rozebrałem i wlazłem do wody
Taki byłem wściekły, że dopiero z wodą pod klatę się zorientowałem, że jest całkiem zimno. W każdym razie ledwo doszedłem do swojego podajnika. Badyl wokół plećki... i się urwała z metr ode mnie. Bo po co przy zaczepie
Wylazłem z gołą dupą. Na drugim brzegu musieli mieć niezły ubaw
Wytarłem się brudną szmatą sztywną od zanęty. Ubrałem się i łowię dalej. Ale miejscówka zaspombowana spalona
W każdym razie pojawiły się w końcu brania po zanęceniu kilkoma koszykami zanęty. W sumie połowiłem jak na dobrej komercji. Karpik za karpikiem... aż około 21 siadło coś większego. No i mój Royal od Gabora przeszedł chrzest. Śliczny grubasek 75 cm zaliczony.