Wczorajszy plan był prosty: po pracy szybko odwieźć kumpli i wygrać kolejną rundę gry o tron czyli zająć najlepszą miejscówkę nad jeziorkiem. Nie udało się, jeden kumpel zamówił sobie jedzenie na wynos i poprosił byśmy je po drodze odebrali. Owszem było po drodze, ale kolejka jak za komuny więc nad wodę dotarłem 15 minut później niż mógłbym,okazało się że 5 minut za późno by łowić w swoim zanęconym miejscu
Usiadłem w innym, które dało mi całe 2 mizerne brania drobiazgów. Na godzinę przed końcem moje miejsce się zwolniło i mimo, że wcześniej stały tam żywcówki, na które oczywiście nic "szwagry" nie złowiły, mi udało się uratować dzień 2 ładnymi karasiami. Wiedziałem, że w sobotę muszę być pierwszy nad wodą...
Wstałem bez budzika, od razu poczułem, że jestem wyspany. Wbrew pozorom to zły znak, pewnie zaspałem i jest dobrze po 10, a jakiś mięsiarz już skrobie moje kochane liny... Okazało się, że jest 5:30, czyli wstałem przed budzikiem
Nad wodę dotarłem jeszcze przed świtem. Rozłożyłem się, zrobiłem miks 50/50 i myk do wody. Niestety szału nie było, przez 6h tylko 4 liny, 1 leszcz i płotka. Słabo w porównaniu z eldorado tydzień temu, gdy ryb było ponad 20 i trafiły się 2 karpiki. Chyba czas zmienić miejscówkę, mój blat przy trzcinach z wodą ok 1,5m jest pewnie najzimniejszą częścią zbiornika, zwłaszcza że przez cały dzień jest w cieniu. Myślicie, że jest jeszcze szansa połowić w głębszych miejscach?