Witam serdecznie
Na wstępie zaznaczę, że wędkarzem jestem początkującym (w zeszłym roku trenowałem bat, w tym rozpocząłem przygodę z metodą). Moje dwa dotychczasowe wypady z metodą na komercję wyglądały bardzo podobnie. Zaczynałem od rana - odpowiednio ok. 9 i ok. 7 rano. Po kilku "szybkich" koszyczkach celem zwabienia ryb o dziwo zaczynały się brania i zabawa - za pierwszym razem miałem 6 solidnych brań - 2 karpie i karaś zostały wyciągnięte, 1 karp i 1 prawdopodobnie karaś spadły mi przy podbieraniu, 1 ryba spadłą chwilę po zacięciu, za drugim w podobnym okresie wyciągnąłem 4 karpie i karasia. Niestety w obu przypadkach po ok 3 godzinach (odpowiednio ok 12 i 10) brania kompletnie ustawały - próbowałem zmienić zanętę (1. do pelletu z halibuta poszłą resztka piernikowej zanęty, 2. do pelletu skrettinga poszedł pellet z halibuta), sprawdziłem to co miałem dostępne na przynętę, probowałem łowić bliżej - i kompletnie nic (nawet puknięcia), jak by ktoś zakręcił kurek z rybami.
Nie chcę tu powoływać się za bardzo na osiągnięcia sąsiadów, bo wpatrzony w szczytówkę mógłbym przegapić podbieranie wieloryba 2 metry obok, ale wydawały mi się jeszcze skromniejsze. Wędkarz obok wyciągnął przy mnie 2 karpie na klasyczny feeder, a słysząc rozmowę dowiedziałem się, że drugi sąsiad przez cały dzień miał tylko jedno branie.
Wiem, że złotej recepty nikt tu mi nie da (chociaż może?) Ale czy takie sytuacje są "normalne"? Czego jeszcze mógłbym spróbować aby emocje trwały nieco dłużej?
Może ryby są po pewnym czasie po prostu przekarmione? Tylko, jeżeli nawet ja ograniczę częstość przerzucania (robię to co 5 max. 15 minut - brania jak były to albo od razu po wrzuceniu albo w większości po max. 5 minutach) to nie mam wpływu na to co inni wrzucają do wody - więc czy ma to sens?
Pozdrawiam