Dzięki Panowie, ostatni tydzień był pełen przygód z kleniami
Cthulhu, po południu szło załamanie pogody i brania siadły, klenie zaczęły robić "kotły" przy powierzchni. Przez cały dzień miałem kilka puknięć, kilka dobrych brań zepsułem przez pośpiech, jedną rybę zerwałem, dwie wyjąłem. Pierwszy klusek wpadł przed jedenastą, drugi około siedemnastej. Ale na wcześniejszych wyjazdach najlepsze brania miałem przed zmrokiem, jak słońce się już chowało.
Szukaj największych "okien", żeby było dużo spokojnej wody. Żeby między tamami było choć ze trzydzieści metrów. To miejsce z ostatniej zasiadki wybrałem po obejrzeniu kilku innych główek, gdzie woda zbyt kotłowała i było mało przestrzeni od główki do główki. Miejsce też nie łatwe, cały dzień krążyły w koło patyki i trawy, co chwilę musiałem przerzucać. Zerwałem też cztery zestawy.
Ssss25, życiówka, druga w ciągu kilku dni
Sprawa dosłownie wisiała na włosku, cwaniak chciał mi obejść ostrogę, poszedł w nurt i musiałem go zastopować na ostro! Na szczycie tamy rosły wierzby, za wysokie by przenieść kij nad nimi i zbyt nisko wiszące, by obejść brzegiem. Opłaciło się uwiązać przypon z osiemnastki (zresztą dwudziestka byłaby lepszym pomysłem), bo po wszystkim okazało się, że haczyk ledwo się już trzymał, bydlak przejechał po skałach lub korzeniach i żyłka była w strzępach.