Drugi wypad na klenie z chlebem tostowym nie zakończył się tym razem blankiem.
Początek 10 kilometrowej wędrówki rozpocząłem skoro świt. Rzeka na tym odcinku miała przeróżny charakter, od całkowitej stagnacji i rozlewisk, po bystrza o szerokości 5 metrów.
Na mojej letniej miejscówce zatrzymałem się dwukrotnie, za pierwszym bez efektów, nie licząc znalezionego uczepionego gałęzi drzewa meppsa, następnym razem na powrocie. Było to ostatnie miejsce do obłowienia, więc skupiłem się na nim, zmiana gruntu zaowocowała przy przedostatnim planowanym przepuszczeniu. Ku mojemu zaskoczeniu, kolejne zanurkowanie spławika nie znaczyło przytopienia go przez uwad, a branie. Po chwili na brzegu wylądował wymiarowy klenik. Jego wielkość rekompensowała mi po prostu jego obecność. Zaalarmowany budzikiem, że czas się zbierać, po wypuszczeniu rybki, chytrze stwierdziłem, że skoro się udało, to warto pójść za ciosem i przepuścić raz jeszcze. Niestety przy zarzucaniu zestaw uczepił się jednej z licznych gałęzi i wraz ze spławikiem zerwał się i odpływał w siną dal, mimo pościgu z podbierakiem nie udało się go odzyskać. Na tych harcach zakończyłem sobotnią wyprawę.
Wysłane z mojego ATU-L21 przy użyciu Tapatalka