Propozycja która zakłada ze nie ma egzaminów w mojej ocenie laczy się z tym ze nie ma wymiarów ochronnych ani okresów. Bo jesli nie wefyfikujemy tej wiedzy to jak mamy ja od takiego "wedkarza" egzekwowac ?
A co ma wspólnego jedno z drugim?
Zakładam, że nie zdawałeś egzaminu i nie masz "karty pieszego". A mimo to dostaniesz mandat za przechodzenie przez ulicę w niedozwolonym miejscu.
Jak zakładasz działalność gospodarczą, to również nie zdajesz żadnych egzaminów, a jednak przepisy Cię obowiązują (cała masa przepisów) i organy mogą wyciągać wobec Ciebie konsekwencje jeżeli się do nich nie stosujesz.
Nieznajomość prawa nie zwalnia nikogo z obowiązku jego respektowania. Idziesz na ryby, to musisz się zapoznać z regułami panującymi nad wodą. Jedziesz na narty to musisz przestrzegać reguł ustanowionych przez włodarza stoku. I nie ma tu żadnego znaczenia czy zdawałeś egzamin czy nie. Tak samo, czyniąc opłatę za możliwość wędkowania podpiszesz oświadczenie, że zapoznałeś się z regulaminem panującym na łowiskach. To w Twoim interesie jest znać panujące tam zasady.
Edit. Robson był szybszy 
w przedszkolu i podstawówce miałem kilka spotkań i pogadanek z policjantem na temat zachowania się na przejściu itp. W szkole średniej miałem taki przedmiot jak podstawy przedsiębiorczości. Zwracam tylko uwagę ze to co proponują dopuszcza KAZDEGO kto chce posiedzieć z wędka nad woda byle tylko zapłacił. Jednak w PZW wizja egzaminu i potrafiła niektórych skutecznie odstraszyć. Kto bardzo chciał przystępował do egzaminu albo nawet go omijał znajomościami. Jednak wymagało to jakiejś determinacji. Ilu ludzi ja widzę nad prywatna woda, którzy nie czytają regulaminu na zezwoleniu i nie znają go a łowią tam latami. Ważne dla nich jest to ile mogą zabrać. Maja wywalone ze jest wymiar ochronny i gatunek wyszczególniony który można zabrać chcą ładować wszystko do siaty i do domu. Mnie ta wizja przeraza jeśli dopuścimy wszystkich do wód kto tylko ma na to ochotę...
Rozwaliłeś mnie z tym przedszkolem, to jest argument
Ja w szkole średniej nie miałem takiego przedmiotu, zresztą na studiach i w podstawówce również. A z przedszkola niewiele pamiętam
A mimo tego nie mogę w ZUS-ie czy US-ie powiedzieć, że nie wiedziałem o tym czy o tamtym przepisie.
A co jest złego w tym, że każdy kto chce posiedzieć z wędką nad wodą będzie mógł to zrobić? Oczywiście jeśli za taką możliwość zapłaci.
Paradoksalnie, wymiary i okresy ochronne oraz limity dzienne najbardziej interesują tych, którzy chcą rybę zabrać. Ja np. mam w dupie jaki jest limit dzienny na daną rybę, bo i tak ich nie zabieram. A nawet gdybym chciał zabrać (jeśli rozsądnie, to nie mam nic przeciwko), to bym sobie sprawdził czy tę konkretną rybę mogę zabrać, czy też nie. To chyba nie wymaga specjalnych zdolności, a tym bardziej egzaminu.
Przy egzaminie zawodowym mialem bodajze 30 pytan z przesdsiębiorczosci takze moja wiedza na poziomie bardzo podstawowym zostala zweryfikowana. Teraz połącz kropki PZW nie jest w stanie upilnowac wiekszosci wod a jakim cudem WP je upilnuja jesli zwiekszy sie liczba wedkarzy gdy dopuscimy kazdego ? Zanim ktos dojdzie do tego etapu ze nie zabiera ryb moze duzo wody w wisle uplynac zanim to sie stanie...Jak ma wygladac wedlug WP edukacja w tym temacie ? moze byc tak ze ci ktorzy dzis maja cos do powiedzienia i jakas wizje ku temu by polepszyc stan wod w naszym kraju zostana zakrzyczeni przez niewyedukowanych i niereformowalnych pseudo wedkarzy. To sa moje przemyslenia jesli nie widzisz w tym zagrozenia ok masz takie prawo jak jednak nie jestem w tym mysleniu i podejsciu aby dopuszczac kazdego z lapanki tak optymistyczny.
Opos, uważasz, że złożenie tego śmiesznego egzaminu (wiem, bo zdawałem - lata temu, ale w tej kwestii niewiele się zmieniło, a wręcz bym powiedział, że teraz te egzaminy to jest fikcja) buduje w wędkarzach jakąś moralność??? Że wykucie na pamięć wymiarów i okresów ochronnych czy kilku innych przepisów sprawi, że taki abiturient nie pójdzie nad wodę i nie będzie ładował w łeb wszystkiego co mu wpadnie w łapy?
Ja mam poważne wątpliwości, a wręcz pewność, że ten egzamin nic w tej kwestii nie zmienia.
Jedynym rozwiązaniem jest radykalne poprawienie egzekwowania prawa nad wodą. Możesz sobie uchwalić przepisy najmądrzejsze na świecie, możesz nawet zakazać zabierania jakichkolwiek ryb, tylko co z tego, jeśli każdy będzie mógł mieć to w dupie i będzie robił swoje, bo czuje się bezkarny?
Moim zdaniem większość pieniędzy z takich opłat za zezwolenia powinna być przeznaczona na ochronę tych wód przed rabusiami. I trzeba skończyć z fikcjami pt. społeczne straże czy inne funkcje. Dziś mało kto ma czas i energię na to, żeby się bawić w coś społecznie. To nie komuna, gdzie 99% wędkarzy wracała o 15.00 z kombinatu i do 7.00 następnego dnia zapominała o nim. Brali wędki i szli nad rzekę, żeby złowić rybę do zjedzenia, bo w sklepach gówno było i nawet taki ościsty leszcz był rarytasem na rodzinnym stole. Dzisiaj sytuacja się zmieniła - 90 (jak nie więcej) procent wędkarzy nie potrzebuje tych ryb, żeby zapewnić rodzinie w miarę urozmaiconą dietę - sklepy pękają w szwach i tylko zasobność portfela ogranicza przed tym, żeby codziennie jeść na co się ma ochotę.
Moim zdaniem potrzeba nam bardzo silnej jednostki kontrolującej zachowanie wędkarzy i mniejszych limitów. I to nie dobowych, tylko np. rocznych. Bez sensu jest wyjście do walki z postulatem absolutny no-kill, bo większość wędkarzy się z nim nie zgadza. A jeśli większość się nie zgadza, to po co o takie coś walczyć, przecież to jak zapisać się do Konfederacji czy innej niszowej partii i płakać, że się nie jest premierem czy prezydentem. Przepisy wędkarskie mają być dla ludzi, a nie przeciwko nim. Oczywiście dla normalnych ludzi, którzy chcą sobie kilka razy w roku zjeść własnoręcznie złowioną rybę (w dozwolonym rozmiarze) a nie nawalić zamrażarki i potem rozdawać po rodzinie i znajomych (którzy w większości te ryby wyrzucą). Jeśli wędkarze będą rozsądnie korzystać z tych wód, to nie potrzeba niczego więcej - natura sobie bez problemu poradzi. Ewentualnie wspomagana rozsądnym zarybieniem tam, gdzie dotychczasowy rabunek uczynił pustynię.
I paradoksalnie każdemu karta się może zwrócić, jeśli to miałoby być argumentem. Przecież żeby zwróciło się 250 zł wystarczy wziąć sobie kilka lub kilkanaście kg ryb (ryby w sklepie nie kosztują złotówkę za kilo). A z danych przytoczonych w tym wątku wynika, że dzisiaj średnia jest na poziomie dobrych kilkudziesięciu kilogramów. Biorąc pod uwagę, że coraz więcej wędkarzy nie zabiera ryb wcale lub zabiera incydentalnie, to znaczy, że mamy do czynienia z bandą "hurtowników", którzy zabierają tej ryby po kilkaset kilo rocznie. I to z nimi powinniśmy walczyć, z patusami, którzy z wędkarstwa zrobili sobie sposób na swoje gówniane życie. Żadna skrajność nie jest nam potrzebna. Ani mięsiarzy rabusiów. Ani patologicznych "obrońców ryb", co to nawet już karpia na wigilię nie zjedzą, bo tak chronią rybę, która jest typowym zwierzęciem hodowlanym. I tego karpia można sobie naprodukować tyle, ile się zechce. Tak samo jak świń czy kurczaków. Idiotom i chu..om powiedzmy stanowcze nie i zajmijmy się zmianami służącymi normalnym, myślącym wędkarzom.
Prawda jest też taka, że z czasem, niestety długim, sytuacja wyprostuje się sama. W zasadzie do momentu kiedy zjedzie ze sceny pokolenie starsze niż urodzone końcem lat 80 poprzedniego stulecia. Te młodsze pokolenia będą w niewielkim stopniu zasilać brać wędkarską, ponieważ kojarzy się ona z sadystami/mordercami itp. A nawet ci, którzy nie kupią tej ideologii o szkodliwości wędkarstwa nie będą zabierać dużo ryb, bo nie potrafią nic sensownego z nimi zrobić. Po pierwsze, połowa z nich nie potrafi ryby zabić ( nie w sensie manualnym a psychicznym). A zdecydowana większość nie potrafi/nie chce potrafić tych ryb przygotować do spożycia. Obranie i sprawienie ryby to nie jest zajęcie należące do najczystszych i sądzicie, że ci młodzi będą paćkać swoje sterylne kuchnie jak ze zdjęcia łuską jakichś leszczy czy wnętrznościami i innymi syfami jakie z ryby zostają? Przecież w połowie młodych małżeństw takie zachowanie mężczyzny skończyło by się rozwodem

O ile w moim dzieciństwie (lata '80 XX wieku) zabicie ryby i jej sprawienie w domu było czymś naturalnym, o tyle w dzisiejszych czasach jest to zachowanie budzące w większości co najmniej odrazę.