I my z Krwawym Jednorożcem wróciliśmy ze zlotu. Mieliśmy chyba najdalej ze wszystkich uczestników, bo prawie 400km w jedną stronę, ale postanowiliśmy jechać wolno i oszczędnie, bo trasa nie mała, a paliwo drogie. Plan był realizowany, aż do momentu, gdy Michał odebrał telefon z (pomijając inne treści) informacją następującą: zabraliśmy na zlot 5 litrów Tej cytrynowki. Został litr.
Po pięciu minutach ciszy i dalszym realizowaniu planu 120km/h maksymalnie, ktoś, pewnie ja, wypowiedział jedno zasadnicze słowo: cytrynówka. Od tego momentu pedal to the metal i nie ma limitów.
Jak dojechaliśmy na miejsce, to cała (prawie) ekipa delektowała się zimnym napojem chmielowych bogów zaraz przy parkingu. Niewiele myśląc odebraliśmy klucze od właścicielki i z własnym zimnym eliksirem dołączyliśmy do lekko zużytego, lecz jakże zacnego grona pod tytułem panowie na wolności. Ale.jakie to było grono! Maciek nie z Krakowa, Czesiu mistrz pellet wagglera i wygiętych wedek, Fisza łowiący na Anal Bombę (nie wytłumaczę, to trzeba zobaczyć) i koszący takie amury jakich mój stary wzrok jeszcze nie widział, Pan Cobi
co mnie jeszcze raz panem nazwie, to mu wytłumaczę, że w moim wieku jest się tak samo sobą jak 20 lat temu, a każdy z nie jednego pieca chleb jadł i nie jednej wody ze studni kosztował.
I w końcu te zacne ksywki z forum, które po raz pierwszy mogłem powiązać z facjatami.
Koteł, który chyba najwięcej ryb wyciągnął z wody, a jego życiowe historie jeszcze mi się po głowie snują. Szreku, potężna osobowość, ale niech was nie zwiedzie jego lekki z dystansem do świata ton. Ma facet duszę i głębie, której wielu może pozazdrościć. Jeszcze mógłbym wymienić kilka osób, ale pamięć moja po podróży, trzech cytrynach i masie epizodów rozwiała się jak mgła w nadmorskiej bryzie. A to był dopiero piątek. Jak bym zaniemógł, a mgła soboty dopiero schodzi, to wrzucę co mi aparat na wieczność uchwycił.
To są te domki gdzie chłopaki mieli 5m głębokości.
My mieliśmy 12 metrów, bo zarzekaliśmy się że będziemy łowić na feeder, na metodę, więc dostaliśmy domek nr 7 w kolejności meldowania się.
Tutaj Maciek w piątkowy wieczór rozlewał nektar ku czci gardeł naszych. Kto nie próbował niech żałuje. Nie wiem jak to robią, ale takiego cuda jak po Polsce jeździłem, tylko z tych stron skosztować mogłem.
A tak wyglądała pogoda i nikomu to nie przeszkadzało.
https://youtube.com/shorts/vuSGZGgmDys?feature=shareAle piątek, to piątek. Żebyście zobaczyli jakie cudne osobistości zawitały w sobotę nad wodą w celach choćby tylko towarzyskich...