Selektor - PZW, czy to ZO, czy też koło PZW Dzierżno Duże mają związane ręce. Nie mogą nic zrobić, bo są tylko dzierżawcą wody, właścicielem są Wody Polskie. I to Oni, jako właściciel podejmują wszelkie decyzje z nim związane. Nawet ryby, które mogłyby być wpuszczone podczas zarybienia do tego zbiornika - z chwilą, gdy tam trafiają należą już do W-P.
Zatem jakakolwiek działalność na tym zbiorniku musi być zatwierdzona/zlecona przez właściciela.
Błagam, nie myślcie tak! Poddajecie się na samym początku po czym pozostają oskarżenia rzucane w każdego, łącznie z ekologami, którzy wykonali tu bardzo dużą robotę ale są teraz obrzucani g...em, bo nie przyklejają się do wody.
PZW jako organizacja już dawno powinna posiadać własną straż, nie żadne SSR, które są czymś odrębnym. Wtedy strażnicy związkowi nie są tylko od sprawdzania co kto ma w siatce, ale od spraw istotnych, jak pomoc w zarybieniach, przeprowadzanych zgodnie ze sztuką i bez wałów (powinni być uniezależnieni od dyrektora biura zarządu i najlepiej prezesa) czy też działania w sprawie zrzutu ścieków, zatruć, badania zawartości O2 w wodzie. Podstawą aby uzyskać odszkodowanie, zmusić władze do działania, jest posiadać własne dowody, co zresztą już pisał selektor kilka lat temu. Wtedy samemu pobiera się próbki, i oddaje do laboratoriów, odpowiednio to dokumentując, chociażby filmem robionym komórką. Wtedy PZW ma własne dowody, i bicz, aby walić nim po trucicielach lub instytucjach państwowych. Oczywiście nie każdy związek wędkarski w danym państwie Europy tak musi robić, bo w większości krajów nie pozwala się na trucie, u nas jednak przymyka się na to oko. W okręgu opolskim zatruto odcinek Nysy, i nikomu się nic nie stało, samo PZW wręcz tuszowało sprawę, pomimo wielkiego gniewu wędkarzy. Tak jakby chciano aby sprawca pozostał nierozpoznany. Przypomnę też zatrucie Odry w 2022 roku, gdzie bodajże okręgowi wrocławskiemu odmówiono przyjęcia do badania próbek wody czy też martwych ryb. Oczywiście można było samemu zlecić takie badania, ale w PZW jest nacisk na wyciszanie takich rzeczy, zresztą przy zatruciu DD też o PZW nie jest głośno, mowa o działaniach ZO czy ZG.
Teraz o odszkodowaniach. Wyobraźmy sobie firmę X, która truje rzekę, i właśnie PZW ma na to dowody. Oczywiście wszystko trzeba udowodnić w sądzie, jednak mając tak wielką organizację i takie zasięgi, wiele firm pójdzie na ugodę, i postanowi zapłacić zadośćuczynienie, ponieważ walą miliony na reklamę, rozpoznawalność marki. Zarzuty kierowane więc przez PZW mogłyby spowodować (nagłaśniane w mediach społecznościowych) spadki sprzedaży, czego by chciano uniknąć. Więc związek mógłby załatwiać sprawę bez wieloletnich rozpraw sądowych, dysponując kwotami na szybką odbudowę rybostanu. Za zatrucia Odry czy DD nie płaci nikt, i nikt też raczej kasy nie da na żadne działania zmierzające do usunięcia skutków/odbudowy. PZW ma to w doopie, wykpiwając się tym, że są tylko dzierżawcą.
A dlaczego tak się nie dzieje? Bo ci strażnicy widzieli by co się wydarza w okręgu, jakie są wały, jak niedorzeczne są przepisy, układy. Dlatego lepszy jest SSR, który można uciszyć, zabrać im kasę i zmarginalizować. Prezesom patrzono by na ręce, zmuszano do działania. Trzeba by iść na udry z instytucjami. A tego robić nie chcą, bo lepiej odcinać kupony i spokojnie siedzieć przy pełnym korycie. No i szkoda im kasy, bo mniej będzie na leśnych dziadków, nagrody i tak dalej.
I nie gadajcie, że prezesi okręgów wszystkim rządzą. Decyzje podejmują delegaci, i jeżeli ich wybierzecie, to oni będą głosowali w Waszym imieniu i prezes i jego klika będzie miał mało do gadania. Dlatego tak kluczową rzeczą jest uzdrowienie PZW, aby wędkarze decydowali a nie ta klika Heliniaków, Misiów i innych Olejarzy.
I właśnie PZW jako dzierżawca powinien tak działać, bo wody nie posiada, więc musi bronić w ten sposób naszych interesów. A to woda państwowa, więc należy też pośrednio do wędkarzy, więc takie działanie ma jak najbardziej sens. A przeszkolenie w pobieraniu próbek praktycznie nie musi być dłuższe niż godzina, bo czego tam uczyć? Jak nabrać wody do pojemników? Do tego PZW może mieć umowę z danym laboratoriami, gdzie badano by próbki na cito, czyli zaraz po dostarczeniu lub na szybko (kilka dni), więc jak najbardziej byśmy wiedzieli co jest grane. Tacy strażnicy też mogliby na bieżąco badać stężenie tlenu w wodzie, na bieżąco, aparaty takie nie są wcale drogie. Można by więc sprawdzać co się dzieje, zwłaszcza po raportach wędkarzy o wyciekach czy dziwnym zapachu wody.
Tego nie ma, bo wędkarze nie rozumieją, zę tak ma działać związek. Katystopej piekli się, że politycy robią co robią i niczemu się nie da zaradzić, niezależnie od opcji co rządzi, ale dlaczego w innych krajach tak nie jest? Dlaczego jesteśmy jedynym krajem, który ma tak fatalne wody? Bo nie działamy jak trzeba, często nie chcemy zrozumieć jak działa związek (musi działać zgodnie z Ustawą o stowarzyszeniach), jak się dba o wodę. Każdy ciągnie w swoją stronę i chcę aby było po jego myśli (ci co biorą, karpiarze, spinningiści itd), nie ma gry zespołowej, padają kolejne wody. Teraz jest kłótnia czy zabijały algi czy coś innego, jakby to miało wielkie znaczenie, skoro syfu jest taka masa, że głowa boli. Do tego wędkarze szczują samych siebie na ekologów, co jest strzałem w kolano, kolejnym. Aby przeszły ustawy zmieniające porządek rzeczy w związku z wodami, gospodarką nimi, zanieczyszczeniami odprowadzanymi, potrzebujemy szerokiego frontu poparcia. Bez tego będziemy walczyć ze skutkami a nie przyczynami problemu.