Ja wczoraj pojechałem na Kopalnię. Znane mi miejsca zajęte, usiadłem w innym. Postanowiłem jedną wędką rzucić jak najdalej, prawie pod drugi brzeg mi się udało. Przy ściąganiu w połowie zaczep. Żyłka urwana przy szczytówce. Kolejny zarzut, już doszło do końca żyłki na kołowrotku. Po ściągnięciu - to samo. Na drugiej wędce połowa tego dystansu. Dwa pierwsze rzuty, dwa zestawy zerwane.
Spakowałem się i wróciłem do domu.
Nie wiem, jak to się dzieje. Mam teorię, że gdzieś w połowie jest uskok, a za nim głębia. (ale gruntowanie jakby nie potwierdzało tej teorii) I jak leży zestaw, to żyłka powoli w krawędź tego uskoku się zatapia. I potem przy ściąganiu podajnik dochodzi do krawędzi i nie może się przebić. Tylko że jak ściągam, to nie czuję żadnego oporu... Może tam stoją jakieś zalane krzaki/drzewa. Nie mam pojęcia. Ale szlag jasny człowieka trafia.
Pojadę tam z chińskim echo, może coś wypatrzę.