Zacznę od rzeczy dla mnie miłych. Zostałem dziś zaproszony przez Kubę (Kuba, czyli Kubator) na jedno z "jego" okolicznych łowisk. Plany były dość jasne: spotkać się, porozmawiać, złowić coś konkretnego, zjeść coś dobrego, nie pokłócić się. Niestety, szybko się okazało, że ten dzień nie będzie dla mnie zbyt udany. Jednak po kolei.
Kuba pozwolił mi wybrać miejsce. Mogłem zdecydować się na lewą lub prawą stronę łowiska. Wybrałem prawą. Po czasie zrozumiałem, co oznaczał błysk w oku kolegi, gdy oznajmiałem swoją decyzję. To był błysk radości. Szybko zorganizowaliśmy stanowiska, po czym rozpoczęliśmy łowienie. Przed nami był cały piękny dzień (właśnie czuję, jak zaczyna mnie szczypać skóra na szyi). Kuba rozpoczął łagodnie. Złowił dwa lub trzy takie oto karasie:


Ucieszyłem się, bo był to świetny prognostyk na kolejne godziny. Długo nie trzeba było czekać na mocne uderzenie. Uderzył Kuba, łowiąc pięknego karpia, którego wagę oceniliśmy na około pięć kilogramów. Ryby nie ważyliśmy ani nie mierzyliśmy. Zrobiliśmy jednak poniższe zdjęcie:

W tym momencie jeszcze mocno wierzyłem, że przyjdzie moja kolej, więc cierpliwie robiłem swoje. Kuba jednak był innego zdania. Było mu mało, więc złowił sobie dwa lub trzy karasie. Tak się rozochocił, że złowił kolejnego karpia. Ten jednak był trochę mniejszy od pierwszego. Niewiele mniejszy, ale jednak. Żarty się skończyły, gdy gościnny kolego wyholował... trzeciego karpia. Nawet zrobiłem im taką fotkę (Kuba to ten w okularach):

Ryby jakoś nie zwracały na mnie uwagi, to fakt nie do ukrycia. Zwracały jednak uwagę na Kubę, który bezczelnie prawie wyholował czwartego karpia. Być może była to największa sztuka dzisiejszego dnia. Niestety, ryba spięła się przy samym brzegu. W tym momencie przestałem liczyć ryby mojego wspaniałego kompana, bo nie chciałem się denerwować. Gdy Kuba łowił swoje kolejne karasie, ja już nie byłem jego kolegą (mój wybór). Trochę mu wybaczyłem, gdy złowiłem dwa takie karasie:

Raczej nie muszę wspominać, że były to najmniejsze karasie, jakie zostały dziś złowione, bo to oczywiste. Pewne też jest to, że nigdy nie zaznałem tak spektakularnej, efektownej porażki. Boli mnie to, że gdy ja szukałem skutecznej przynęty, zakładając najwspanialsze specyfiki, Kuba łowił swoje ryby na kawałek silikonu. Tak, to nie żart, bo zostałem ograny sztuczną kukurydzą, która śmierdziała tak paskudnie, że do teraz mnie mdli. Można teraz zapytać, czy kolega nie mógł mi podarować tego paskudztwa. Mógł, nawet to zrobił...
Jakoś to przeżyję, bo człowiek potrafi dużo znieść. Ale jedno muszę wykrzyczeć: to jest gościna?! Dzięki!
Jakubie, kiedy jedziemy? Mam pewną sprawę do załatwienia. Nawet nie zgadniesz co
