No, wypad zaliczony
Czegoś podobnego dawno nie przeżyłem, jeśli w ogóle kiedykolwiek przeżyłem.
Dojechałem na wybrane miejsce, zmontowałem kij, zapinając przynętę, usłyszałem w oddali: "Nie wierzę!". Skierowałem głowę w stronę nadchodzącego człowieka, po czym wystękałem: "Ja p...ę!".
Okazało się, że spotkałem kolegę, wędkarza, z którym wiele lat łowiliśmy, ale nie widzieliśmy się chyba pięć lat. Setki godzin spędziliśmy, stojąc ramie w ramię, drugie tyle przesiedzieliśmy na łodzi... On był przekonany, że ja już chyba nie żyję, ja myślałem podobnie o nim. Najśmieszniejsze jest to, że jeździmy w te same miejsca, ale nie dane nam było się spotkać.
Dodawać nie muszę, że nie było czasu na łowienie.