Byle nie na własną rękę ciepnąć byle co, byle gdzie i byle jak.
Pamiętam za dzieciaka akcje budowania tarlisk organizowane przez okręgi PZW. Informacje wśród dzieciaków - członków PZW rozprzestrzeniały się błyskawicznie pocztą pantoflową, nie było wtedy komórek ale spotykaliśmy się na dworze codziennie. Jechaliśmy nad określoną wodę gliniankę lub inny staw własnym środkiem transportu, czyli prawie zawsze rowerem. Na miejscu czekała ciężarówka z powiązanymi drutem gałęziami iglaków. Starsi, dorośli koledzy mówili nam, gdzie należy te gałęzie wrzucać. Byliśmy bardzo dumni z tego, co robiliśmy. Ale to były lata 70-te, czyli głęboki PRL.