W zeszłym roku łowiłem głownie na niedalekiej komercji w Dąbrowie. Średnio raz w tygodniu od maja do października. Zawsze coś złowiłem. Od 4 do 14 na kilkugodzinną sesję. Raz jednak od rana nie miałem prawie brań. Około południa minął mnie wracający wędkarz, krtóy rozłożył się dalej. I jak? - pytam. Jestem zmęczony, już nie mam siły - odpowiada. Ryba za rybą, już mnie ręce bolą - dodaje. A u mnie prawie plaża. Dopiero jak pojechał to odrobiłem swoją normę. Do dziś się zastanawiam, czy to przypadek, czy zwabił wszystkie ryby do siebie, do stanowiska ponad 100 m ode mnie i dopiero jak pojechał rybki zwróciły się do mnie.
Raz też mijał mnie zniesmaczony wędkarz, który powiedział, że jest tu siódmy raz bez ryby, więcej już tu nie przyjedzie. Na Kiekrzu to zawsze coś złowię - powiedział. A ja złośliwie właśnie holowałem kolejnego karpia.
Dlatego na kalendarze, fazy księżyca, kierunki wiatru itd patrzę ze sceptycyzmem. Jak ryba bierze to nie każdemu a jak nie bierze to też nie każdemu.
I niech takie przekonanie zostanie u mnie. Że zawsze coś trzeba zmienić i pokombinować, jak ryby brać nie chcą a nie zwalać to na kalendarz brań, fazy księżyca, pogodę itp. Howg!