Postanowiłem założyć nowy wątek mając nadzieję, że na forum goszczą też ludzie związani z rybactwem śródlądowym i za opisanym przeze mnie przykładem wprowadzą podobne zasady na dzierżawionych przez siebie jeziorach.
Jesienią 2013 roku w Gospodarstwie Rybackim znajdującym się w mojej miejscowości nastał Nowy Prezes. Poprzedni bardzo przychylnym okiem spoglądał na Nasze Koło Wędkarskie. Bywał na zebraniach, otwierał zawody, zezwalał na budowanie stanic wędkarskich. Przedłużał zezwolenia naszym członkom itp, itd. Wydawałoby się super gospodarz. To były jednak pozory. Eksploatował wodę niemiłosiernie, wręcz grabił co zresztą w polskich realiach stało się normą.
Nastała jednak zmiana. To nie jest człowiek "stąd". Skończyły się układy, przedłużanie zezwoleń, wcześniejsze (nawet w okresie zabronionym) wędkowanie sandaczy, szczupaków.
Rok 2014 przebiegł w miarę spokojnie. No może poza konsternacją gdy wszech obiegła wiadomość, że nowy dzierżawca chce zlikwidować suma, który rzekomo wyrządza ogromne straty w pogłowiu szlachetnego sandacza. Ba miał nawet oferować telewizor w zamian za złowienie i nie wypuszczenie dużej kilkudziesięciu kilogramowej sztuki. "Niech się goni" stwierdziliśmy wypuszczając 65 kg-mowca.
Zacząłem dostrzegać pozytywy.
Jeziora zarybione boleniem. Jakże stały się widowiskowe. Do wody trafiały kolejne partie okoni, szczupaków, węgorza. A przy tym żadnych odłowów rybackich, żadnych wontonów, żaków, mieroży, słępów, pęczków. Nic, totalnie nic.
Rok 2016 miła do mnie niespodzianka - wprowadzone zostały górne limity sum - 120, szczupak 90, sandacz 80, okoń 35 itd. Brawoooooooooooooo
Co za kretyn puścił informację o sumie i telewizorze.
Jeziora zaczęły tętnić życiem wędkarskim. Przy tym kontrola PSR i coraz więcej ludzi z pasją, i wiarą, że "złów i wypuść" to trafna zasada.