Dzisiaj nazbierałem wiadro badziewia. Było też kilka ładnych koźlaków i ze dwa prawdziwki. Sorki, ale nie chciało mi się foty trzaskać.
No i trochę strachu się najadłem, bo w ferworze walki się zorientowałem, że za cholerę nie wiem, skąd przyszedłem. Niby las taki ogromny, że z pół godziny w każdą stronę i się z niego gdzieś wyjdzie. Niemniej człowiek się czuje trochę jak zwierz we mgle... Na szczęście znalazłem małą dróżkę, potem doszedłem nią do większej, a tą większą do jeszcze większej i tam już spotkałem jakąś panią, która pokierowała mnie w stronę asfaltu. Ostatecznie doszedłem do auta od dupy strony zupełnie. Nie wiem, jak ja się tam znalazłem
