Dzisiaj z MarioG zarządziliśmy na Szczęsnym. Jak zwykle nazjeżdżało się łowców z ciężarówkami towaru i lasami wędek. Alarmy, dzwony zygmunta, kije od szczotki lub do połowu dorszy... masakra. I siedzą.
Umówiliśmy się na 6 rano. Oczywiście leń śmierdzący do mnie zadzwonił, jak dojeżdżałem, że zaspał. Ale mu to wybaczę...
Po przybyciu na łowisko, zanęciłem sobie jedną miejscówkę z ręki trzema małymi kulkami zanęty i tam posłałem pierwszy zestaw. Rozłożyłem drugą wędkę i posłałem jednego mini-spomba pelletu pod drzewka na dzikim brzegu. W tym momencie pierwsza wędka już uciekała. Oto sprawca:
Potem co rzut to zaraz branie karasia, więc drugą wędkę odłożyłem. Nie było sensu łowić na dwie. Tylko czasem, jak brania trochę ustawały to wrzucałem drugi zestaw.
Za chwilę rozpoczęła się gimnastyka i po pięciu minutach ledwo wyjąłem takiego mutanta:
Jak widzicie, miał ranny boczek
Potem był linek:
A potem rozpoczęło się rodeo z karasiami. Niektóre całkiem pokaźne, takie pod 40 cm, choć największego złowił Mario. Na pewno się pochwali
Od czasu do czasu wpadał karpik lub linek.
W sumie zakończyłem z wynikiem 23 rybek, z czego 3 liny i z 5-7 karpi, ale już nie pamiętam, bo przestałem liczyć. Nie potrafię sobie radzić z karasiami
Mógłbym ich wyjąć z 50, tyle miałem brań...
Na sam koniec w pięknym stylu zaliczyliśmy z Mario ładnego dubleta. Rybki wyjęte prawie równocześnie. Nie wiem dlaczego na zdjęciu mój misio tak zmalał (pewnie dlatego, że Mario niechcący wystawił swojego znacznie do przodu
), ale był on mniej więcej takich rozmiarów jak ten z pierwszego zdjęcia.
Gdy schodziłem z łowiska o godzinie 12, spotkałem właścicielkę, która ze smutkiem spytała: "Co, marnie dzisiaj?"