Wreszcie i mi się udało połowić. Uff.. myślałem, że cały ten rok przebieduję.
Otóż nad wodą zameldowałem się o 6:30, akurat przestawało padać. Dzień wcześniej wymieszałem puszkę kukurydzy, sporo pelletów od 2mm do 12mm rozmaitych smaków, dodając do tego resztki jakichś piernikowych zanęt. Wszystko obficie zalałem wodą z odrobiną aromatu waniliowego. Wyszło mi tego z 0.7kg. Prawie wszystko wysłałem od razu wstępnym nęceniem w dwa, bliskie siebie punkty.
Na początku cisza, na koszyku na białe meldowała się drobnica. Branie na metodzie, podnoszę kij i czuję przyjemny opór.. który zaczyna wariować

po kilku minutach taki ziomeczek, o dł 55-56 cm ląduje w podbieraku. Zapięty fachowo za warę

na dumbellsa od Lorpio.

Potem cisza, znowu mniejsze lub większe rybki. Na metodę zaczynają wpływać podleszczaki.

Kątem oka zauważam ruch szczytówki po prawej, podnoszę.. i już wiem. Że to jest COŚ.
5 minut, jeden odjazd spod podbieraka, gotowy wide gape od drennana 0.16 na żyłce 0.14 daje radę. 43-44 cm.

Nigdy nie umiałem robić samojebek, a ta jest tragiczna

Nerwy po walce i energiczny jegomość nie ułatwiały zadania. Ale trudno.

Na koniec jeszcze taki leszek.

Trzeba było się pożegnać z nowym przyjacielem i dzida do domu.

W podajnikach do metody czysty MMM Dark, a w koszyku Harrison Silver Bream.
Wszystkie ryby rzecz jasna szybko uwolnione.