Wędkowałem ostatnio z kolegą na niewielkiej rzeczce przy temp. -2 C. Tak się składa że mieliśmy takie same pickery Shakespeara. Łowiąc obok siebie i rzucając na podobną odległość, kolega co najmniej dwukrotnie oczyszczał przelotki zapchane lodem a ja ani razu. Nasze zestawy różniły się tylko kołowrotkami i żyłkami, przy czym żyłki były podobnej średnicy.
Jedyne co mi przychodzi do głowy to to że ostatnio wyczyściłem wszystkie przelotki (zdziwiony byłem ilością syfu jaki osadziła na nich żyłka ). A może chodzi o technikę łowienia?
Ciekaw jestem co o tym sądzicie i czy ktoś znalazł sposób aby ograniczyć zjawisko zamarzania przelotek bo jak widać da się.