Autor Wątek: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler  (Przeczytany 8775 razy)

Offline jurek

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 2 435
  • Reputacja: 202
  • Płeć: Mężczyzna
  • Lokalizacja: południowa wielkopolska
  • Ulubione metody: method feeder
Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
« Odpowiedź #15 dnia: 10.03.2017, 15:56 »
Klenie po krakowsku, ehhhh, a ja myślałem, że to poradnik kulinarny, i że w Krakowie ktoś wymyślił jak zjeść klenia ze smakiem ;) A tu lipa.

Złośliwiec :P

Chociaż jak spotkam Makłowicza, to zapytam :P



Jak to czytałem pierwszy raz to przeczytałem: "Jak zjeść klenia ze smokiem" ;)


Czyli : " kleń a la bazyliszek ",  hej ! :D

aroo04

  • Gość
Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
« Odpowiedź #16 dnia: 10.03.2017, 16:07 »
Ludzie, kleń jest nie jadalny, dajcie im spokój :facepalm: a wtedy ja będę miał co łowić :P

Offline Logarytm

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 1 490
  • Reputacja: 184
  • Lokalizacja: Warszawa
  • Ulubione metody: waggler method
Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
« Odpowiedź #17 dnia: 10.03.2017, 19:01 »
Klenie po krakowsku, ehhhh, a ja myślałem, że to poradnik kulinarny, i że w Krakowie ktoś wymyślił jak zjeść klenia ze smakiem ;) A tu lipa.

Złośliwiec :P

Chociaż jak spotkam Makłowicza, to zapytam :P

 Koniecznie. Może wykombinuje jakąś zupę z klenia (po krakowsku, rzecz jasna) :) ;)
Jak to czytałem pierwszy raz to przeczytałem: "Jak zjeść klenia ze smokiem" ;)
Pytanie, czy smok miałby być częścią dania, czy też towarzyszem podczas konsumpcji? Prawdopodobnie legendarny szewczyk w taki właśnie sposób zwabił smoka wawelskiego, że zaprosił go do wspólnego skosztowania klenia po krakowsku. Bohaterski pogromca smoka wcześniej wyłowił z Wisły nieprzeliczoną ilość tej smakowicie wyglądającej ryby. Ile ryb złowił nikt nie potrafił w owym czasie powiedzieć, wiadomo tylko, że pod ich ciężarem, drewniane koła wozów wyżłobiły głębokie koleiny na drodze na wzgórze wawelskie, które do dziś dnia są widocznym świadectwem tego zdarzenia. Szewczyk zasiadł ze smokiem do stołu zwabiwszy go ponętnym widokiem klenia. Łakomy smok zeżarł wszystkie ryby nic nie pozostawiając, a od mieszkańców Krakowa zażądał, aby ci każdej soboty przynosili mu do smoczej jamy nieprzebrane ilości kleni, jazi i boleni. Niestety, jeszcze tego samego dnia po wieczerzy wystąpiły mu poty, dostał mdłości, poczuł ogromne pragnienie i wypił całą wodę z Wisły. Ryby w rzece wymarły, zaś smok pękł, bardziej jednak ze złości na własne łakomstwo, niż z opicia. To właśnie wskutek tego wybuchu unoszą się nad Krakowem opary zwane smogiem wawelskim. Wisła wyschła, życie w niej zamarło. Po pewnym czasie jednak woda zaczęła wypełniać koryto, powoli odradzać się i znowu cieszyć swym widokiem oko niejednego miłośnika przyrody. Szewczyk zaś żył długo i szcześliwie otoczony czcią i chwałą mieszkańców Krakowa. Pokochał pewną białogłowę, z którą doczekał się licznego potomstwa. Potem pokochał jeszcze niejedną biało- i ciemnogłowę, z którymi doczekał się jeszcze liczniejszego potomstwa. Porzucił fach szewski i został rybakiem. Musiał bowiem wyżywić pokaźną trzódkę swych dzieci. Łowił i łowił i łowił, że wszystko wyłowił. Zniszczył tarliska, wodę przetrzebił. Jak legenda niesie, to właśnie spowodowało brak ryb w Wiśle do dziś (szczególnie w Warszawie).

Czyli : " kleń a la bazyliszek ",  hej ! :D
Z bazyliszkiem natomiast było tak. Był to przerażający stwór, szkaradny kogut według jednych lub indyk, jak mawiali inni, z ogonem węża i oczami żaby. Pilnował na Starym Mieście w Warszawie, na Krzywym Kole w podziemiach, cennych skarbów. Kiedy szewczyk krakowski dowiedział się o tym postanowił przenieść się do Warszawy. Porzucił sieciowanie i wrócił do zawodu szewskiego, tym bardziej, że ryb już w Wiśle brakło, a robić trza coś było, bo potomstwo liczne. Jako czeladnik postanowił przechytrzyć bazyliszka, który każdego, kto próbował skarb mu odebrać wzrokiem zabijał. Legendarny czeladnik, wcześniej jednak zwany szewczykiem, a potem rybakiem krakowskim, zabrał ze sobą lustro na spotkanie ze stworem, cwany był bowiem okrutnie. Spotkawszy bazyliszka pokazał mu lustro, ten piorunującym wzrokiem spoglądnął na siebie i padł trupem od własnego spojrzenia. Czeladnik zabrał klejnoty i złote monety. Jak wieść niesie, bałamucił potem niewiasty, które traciły dla niego głowy i cnoty. Podobno musiał uciekać z Warszawy przed rozwścieczonym tłumem narzeczonych i ojców. Wiarygodne źródła podają, że uciekł do Kruszwicy, gdzie zjadły go nie myszy, lecz ryby. Taki to był los szewczyka.

Podsumowując. Z pewnością klenie lepiej smakują z kogutem, choćby nie wiadomo, jak był szkaradny, niż z jaszczurem o postaci smoka.

Ludzie, kleń jest nie jadalny, dajcie im spokój :facepalm: a wtedy ja będę miał co łowić :P

W tym względzie Warszawiacy przebijają kreatywnością wszystkich innych - klenie w occie, klenie na krucho w zalewie oliwnej, klenie wędzone, moczone uprzednio solance, klenie zawijane w boczku itd.
Kleń jest jadalny, tylko inaczej.
Darek
Złów i wypuść, jeśli chcesz.
Lub po polsku:
catch and release, if you want.

Offline jurek

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 2 435
  • Reputacja: 202
  • Płeć: Mężczyzna
  • Lokalizacja: południowa wielkopolska
  • Ulubione metody: method feeder
Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
« Odpowiedź #18 dnia: 10.03.2017, 22:51 »
Klenie po krakowsku, ehhhh, a ja myślałem, że to poradnik kulinarny, i że w Krakowie ktoś wymyślił jak zjeść klenia ze smakiem ;) A tu lipa.

Złośliwiec :P

Chociaż jak spotkam Makłowicza, to zapytam :P

 Koniecznie. Może wykombinuje jakąś zupę z klenia (po krakowsku, rzecz jasna) :) ;)
Jak to czytałem pierwszy raz to przeczytałem: "Jak zjeść klenia ze smokiem" ;)
Pytanie, czy smok miałby być częścią dania, czy też towarzyszem podczas konsumpcji? Prawdopodobnie legendarny szewczyk w taki właśnie sposób zwabił smoka wawelskiego, że zaprosił go do wspólnego skosztowania klenia po krakowsku. Bohaterski pogromca smoka wcześniej wyłowił z Wisły nieprzeliczoną ilość tej smakowicie wyglądającej ryby. Ile ryb złowił nikt nie potrafił w owym czasie powiedzieć, wiadomo tylko, że pod ich ciężarem, drewniane koła wozów wyżłobiły głębokie koleiny na drodze na wzgórze wawelskie, które do dziś dnia są widocznym świadectwem tego zdarzenia. Szewczyk zasiadł ze smokiem do stołu zwabiwszy go ponętnym widokiem klenia. Łakomy smok zeżarł wszystkie ryby nic nie pozostawiając, a od mieszkańców Krakowa zażądał, aby ci każdej soboty przynosili mu do smoczej jamy nieprzebrane ilości kleni, jazi i boleni. Niestety, jeszcze tego samego dnia po wieczerzy wystąpiły mu poty, dostał mdłości, poczuł ogromne pragnienie i wypił całą wodę z Wisły. Ryby w rzece wymarły, zaś smok pękł, bardziej jednak ze złości na własne łakomstwo, niż z opicia. To właśnie wskutek tego wybuchu unoszą się nad Krakowem opary zwane smogiem wawelskim. Wisła wyschła, życie w niej zamarło. Po pewnym czasie jednak woda zaczęła wypełniać koryto, powoli odradzać się i znowu cieszyć swym widokiem oko niejednego miłośnika przyrody. Szewczyk zaś żył długo i szcześliwie otoczony czcią i chwałą mieszkańców Krakowa. Pokochał pewną białogłowę, z którą doczekał się licznego potomstwa. Potem pokochał jeszcze niejedną biało- i ciemnogłowę, z którymi doczekał się jeszcze liczniejszego potomstwa. Porzucił fach szewski i został rybakiem. Musiał bowiem wyżywić pokaźną trzódkę swych dzieci. Łowił i łowił i łowił, że wszystko wyłowił. Zniszczył tarliska, wodę przetrzebił. Jak legenda niesie, to właśnie spowodowało brak ryb w Wiśle do dziś (szczególnie w Warszawie).

Czyli : " kleń a la bazyliszek ",  hej ! :D
Z bazyliszkiem natomiast było tak. Był to przerażający stwór, szkaradny kogut według jednych lub indyk, jak mawiali inni, z ogonem węża i oczami żaby. Pilnował na Starym Mieście w Warszawie, na Krzywym Kole w podziemiach, cennych skarbów. Kiedy szewczyk krakowski dowiedział się o tym postanowił przenieść się do Warszawy. Porzucił sieciowanie i wrócił do zawodu szewskiego, tym bardziej, że ryb już w Wiśle brakło, a robić trza coś było, bo potomstwo liczne. Jako czeladnik postanowił przechytrzyć bazyliszka, który każdego, kto próbował skarb mu odebrać wzrokiem zabijał. Legendarny czeladnik, wcześniej jednak zwany szewczykiem, a potem rybakiem krakowskim, zabrał ze sobą lustro na spotkanie ze stworem, cwany był bowiem okrutnie. Spotkawszy bazyliszka pokazał mu lustro, ten piorunującym wzrokiem spoglądnął na siebie i padł trupem od własnego spojrzenia. Czeladnik zabrał klejnoty i złote monety. Jak wieść niesie, bałamucił potem niewiasty, które traciły dla niego głowy i cnoty. Podobno musiał uciekać z Warszawy przed rozwścieczonym tłumem narzeczonych i ojców. Wiarygodne źródła podają, że uciekł do Kruszwicy, gdzie zjadły go nie myszy, lecz ryby. Taki to był los szewczyka.

Podsumowując. Z pewnością klenie lepiej smakują z kogutem, choćby nie wiadomo, jak był szkaradny, niż z jaszczurem o postaci smoka.

Ludzie, kleń jest nie jadalny, dajcie im spokój :facepalm: a wtedy ja będę miał co łowić :P

W tym względzie Warszawiacy przebijają kreatywnością wszystkich innych - klenie w occie, klenie na krucho w zalewie oliwnej, klenie wędzone, moczone uprzednio solance, klenie zawijane w boczku itd.
Kleń jest jadalny, tylko inaczej.

 :D :D :D   Co Ty brałeś dzisiaj?

Offline Semit

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 1 338
  • Reputacja: 153
  • Płeć: Mężczyzna
  • Tomek
  • Lokalizacja: Warszawa/Janów Podlaski
  • Ulubione metody: feeder
Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
« Odpowiedź #19 dnia: 10.03.2017, 23:38 »
Klenie po krakowsku, ehhhh, a ja myślałem, że to poradnik kulinarny, i że w Krakowie ktoś wymyślił jak zjeść klenia ze smakiem ;) A tu lipa.

Złośliwiec :P

Chociaż jak spotkam Makłowicza, to zapytam :P

 Koniecznie. Może wykombinuje jakąś zupę z klenia (po krakowsku, rzecz jasna) :) ;)
Jak to czytałem pierwszy raz to przeczytałem: "Jak zjeść klenia ze smokiem" ;)
Pytanie, czy smok miałby być częścią dania, czy też towarzyszem podczas konsumpcji? Prawdopodobnie legendarny szewczyk w taki właśnie sposób zwabił smoka wawelskiego, że zaprosił go do wspólnego skosztowania klenia po krakowsku. Bohaterski pogromca smoka wcześniej wyłowił z Wisły nieprzeliczoną ilość tej smakowicie wyglądającej ryby. Ile ryb złowił nikt nie potrafił w owym czasie powiedzieć, wiadomo tylko, że pod ich ciężarem, drewniane koła wozów wyżłobiły głębokie koleiny na drodze na wzgórze wawelskie, które do dziś dnia są widocznym świadectwem tego zdarzenia. Szewczyk zasiadł ze smokiem do stołu zwabiwszy go ponętnym widokiem klenia. Łakomy smok zeżarł wszystkie ryby nic nie pozostawiając, a od mieszkańców Krakowa zażądał, aby ci każdej soboty przynosili mu do smoczej jamy nieprzebrane ilości kleni, jazi i boleni. Niestety, jeszcze tego samego dnia po wieczerzy wystąpiły mu poty, dostał mdłości, poczuł ogromne pragnienie i wypił całą wodę z Wisły. Ryby w rzece wymarły, zaś smok pękł, bardziej jednak ze złości na własne łakomstwo, niż z opicia. To właśnie wskutek tego wybuchu unoszą się nad Krakowem opary zwane smogiem wawelskim. Wisła wyschła, życie w niej zamarło. Po pewnym czasie jednak woda zaczęła wypełniać koryto, powoli odradzać się i znowu cieszyć swym widokiem oko niejednego miłośnika przyrody. Szewczyk zaś żył długo i szcześliwie otoczony czcią i chwałą mieszkańców Krakowa. Pokochał pewną białogłowę, z którą doczekał się licznego potomstwa. Potem pokochał jeszcze niejedną biało- i ciemnogłowę, z którymi doczekał się jeszcze liczniejszego potomstwa. Porzucił fach szewski i został rybakiem. Musiał bowiem wyżywić pokaźną trzódkę swych dzieci. Łowił i łowił i łowił, że wszystko wyłowił. Zniszczył tarliska, wodę przetrzebił. Jak legenda niesie, to właśnie spowodowało brak ryb w Wiśle do dziś (szczególnie w Warszawie).

Czyli : " kleń a la bazyliszek ",  hej ! :D
Z bazyliszkiem natomiast było tak. Był to przerażający stwór, szkaradny kogut według jednych lub indyk, jak mawiali inni, z ogonem węża i oczami żaby. Pilnował na Starym Mieście w Warszawie, na Krzywym Kole w podziemiach, cennych skarbów. Kiedy szewczyk krakowski dowiedział się o tym postanowił przenieść się do Warszawy. Porzucił sieciowanie i wrócił do zawodu szewskiego, tym bardziej, że ryb już w Wiśle brakło, a robić trza coś było, bo potomstwo liczne. Jako czeladnik postanowił przechytrzyć bazyliszka, który każdego, kto próbował skarb mu odebrać wzrokiem zabijał. Legendarny czeladnik, wcześniej jednak zwany szewczykiem, a potem rybakiem krakowskim, zabrał ze sobą lustro na spotkanie ze stworem, cwany był bowiem okrutnie. Spotkawszy bazyliszka pokazał mu lustro, ten piorunującym wzrokiem spoglądnął na siebie i padł trupem od własnego spojrzenia. Czeladnik zabrał klejnoty i złote monety. Jak wieść niesie, bałamucił potem niewiasty, które traciły dla niego głowy i cnoty. Podobno musiał uciekać z Warszawy przed rozwścieczonym tłumem narzeczonych i ojców. Wiarygodne źródła podają, że uciekł do Kruszwicy, gdzie zjadły go nie myszy, lecz ryby. Taki to był los szewczyka.

Podsumowując. Z pewnością klenie lepiej smakują z kogutem, choćby nie wiadomo, jak był szkaradny, niż z jaszczurem o postaci smoka.

Ludzie, kleń jest nie jadalny, dajcie im spokój :facepalm: a wtedy ja będę miał co łowić :P

W tym względzie Warszawiacy przebijają kreatywnością wszystkich innych - klenie w occie, klenie na krucho w zalewie oliwnej, klenie wędzone, moczone uprzednio solance, klenie zawijane w boczku itd.
Kleń jest jadalny, tylko inaczej.
Nie narzekaj na Warszawiaków bo wszyscy piszą że zżerają ale jak łowią systematycznie to nie wszystko trafia na patelnię.
Tomek

Offline Logarytm

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 1 490
  • Reputacja: 184
  • Lokalizacja: Warszawa
  • Ulubione metody: waggler method
Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
« Odpowiedź #20 dnia: 10.03.2017, 23:49 »
:D :D :D   Co Ty brałeś dzisiaj?
Polopirynę S   ;)

Nie narzekaj na Warszawiaków bo wszyscy piszą że zżerają ale jak łowią systematycznie to nie wszystko trafia na patelnię.
Sam zżeram to wiem ... systematycznie.  :-X
Darek
Złów i wypuść, jeśli chcesz.
Lub po polsku:
catch and release, if you want.

Offline Semit

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 1 338
  • Reputacja: 153
  • Płeć: Mężczyzna
  • Tomek
  • Lokalizacja: Warszawa/Janów Podlaski
  • Ulubione metody: feeder
Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
« Odpowiedź #21 dnia: 11.03.2017, 00:03 »
Hej, no tak, ile tej polopiryny da się zjeść. Pozdrawiam. :D
Tomek

Offline Mateo

  • Administrator
  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 8 832
  • Reputacja: 981
  • Płeć: Mężczyzna
    • Galeria
    • Spławik i Grunt
  • Lokalizacja: Śląsk
  • Ulubione metody: waggler method
Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
« Odpowiedź #22 dnia: 11.03.2017, 01:13 »
Jak to czytałem pierwszy raz to przeczytałem: "Jak zjeść klenia ze smokiem" ;)
Pytanie, czy smok miałby być częścią dania, czy też towarzyszem podczas konsumpcji? Prawdopodobnie legendarny szewczyk w taki właśnie sposób zwabił smoka wawelskiego, że zaprosił go do wspólnego skosztowania klenia po krakowsku. Bohaterski pogromca smoka wcześniej wyłowił z Wisły nieprzeliczoną ilość tej smakowicie wyglądającej ryby. Ile ryb złowił nikt nie potrafił w owym czasie powiedzieć, wiadomo tylko, że pod ich ciężarem, drewniane koła wozów wyżłobiły głębokie koleiny na drodze na wzgórze wawelskie, które do dziś dnia są widocznym świadectwem tego zdarzenia. Szewczyk zasiadł ze smokiem do stołu zwabiwszy go ponętnym widokiem klenia. Łakomy smok zeżarł wszystkie ryby nic nie pozostawiając, a od mieszkańców Krakowa zażądał, aby ci każdej soboty przynosili mu do smoczej jamy nieprzebrane ilości kleni, jazi i boleni. Niestety, jeszcze tego samego dnia po wieczerzy wystąpiły mu poty, dostał mdłości, poczuł ogromne pragnienie i wypił całą wodę z Wisły. Ryby w rzece wymarły, zaś smok pękł, bardziej jednak ze złości na własne łakomstwo, niż z opicia. To właśnie wskutek tego wybuchu unoszą się nad Krakowem opary zwane smogiem wawelskim. Wisła wyschła, życie w niej zamarło. Po pewnym czasie jednak woda zaczęła wypełniać koryto, powoli odradzać się i znowu cieszyć swym widokiem oko niejednego miłośnika przyrody. Szewczyk zaś żył długo i szcześliwie otoczony czcią i chwałą mieszkańców Krakowa. Pokochał pewną białogłowę, z którą doczekał się licznego potomstwa. Potem pokochał jeszcze niejedną biało- i ciemnogłowę, z którymi doczekał się jeszcze liczniejszego potomstwa. Porzucił fach szewski i został rybakiem. Musiał bowiem wyżywić pokaźną trzódkę swych dzieci. Łowił i łowił i łowił, że wszystko wyłowił. Zniszczył tarliska, wodę przetrzebił. Jak legenda niesie, to właśnie spowodowało brak ryb w Wiśle do dziś (szczególnie w Warszawie).

Czyli : "kleń a la bazyliszek",  hej ! :D
Z bazyliszkiem natomiast było tak. Był to przerażający stwór, szkaradny kogut według jednych lub indyk, jak mawiali inni, z ogonem węża i oczami żaby. Pilnował na Starym Mieście w Warszawie, na Krzywym Kole w podziemiach, cennych skarbów. Kiedy szewczyk krakowski dowiedział się o tym postanowił przenieść się do Warszawy. Porzucił sieciowanie i wrócił do zawodu szewskiego, tym bardziej, że ryb już w Wiśle brakło, a robić trza coś było, bo potomstwo liczne. Jako czeladnik postanowił przechytrzyć bazyliszka, który każdego, kto próbował skarb mu odebrać wzrokiem zabijał. Legendarny czeladnik, wcześniej jednak zwany szewczykiem, a potem rybakiem krakowskim, zabrał ze sobą lustro na spotkanie ze stworem, cwany był bowiem okrutnie. Spotkawszy bazyliszka pokazał mu lustro, ten piorunującym wzrokiem spoglądnął na siebie i padł trupem od własnego spojrzenia. Czeladnik zabrał klejnoty i złote monety. Jak wieść niesie, bałamucił potem niewiasty, które traciły dla niego głowy i cnoty. Podobno musiał uciekać z Warszawy przed rozwścieczonym tłumem narzeczonych i ojców. Wiarygodne źródła podają, że uciekł do Kruszwicy, gdzie zjadły go nie myszy, lecz ryby. Taki to był los szewczyka.

Podsumowując. Z pewnością klenie lepiej smakują z kogutem, choćby nie wiadomo, jak był szkaradny, niż z jaszczurem o postaci smoka.

 ;D
Where the hell have you been, Jimmy Braddock?! :bravo:
Pozdrawiam
Mateusz