A zabierając rybę ze środowiska nie jesteś sprawcą szkody? Stratna jest natura.
Zabierając rybę ze środowiska nie jestem sprawcą szkody w takim znaczeniu jak byłbym sprawcą szkody w stosunku do drugiego człowieka. Przyroda należy do człowieka, on o nią dba i ją przekształca, ona stanowi budulec kultury materialnej. Ona w końcu pozwala nam przetrwać jako istotom żyjącym (bo na przykład, musimy się czymś odżywiać). I tak jak Lucjan napisał, zgadzam się z tym całkowicie:
Kadłubek, czy kosząc trawę niszczysz przyrodę? Nie niszczysz. Trawa odrośnie. Podobnie będzie z rybami, zabrać pewną jej ilość nie jest niczym złym, tak jak zbieranie grzybów czy jagód nie rozwala lasów. Ważny jest umiar! Jeżeli się jednak zabiera zbyt dużo, to porównałbym to do wyrywania trawy. Wtedy są szkody, widoczne, nie takie łatwe do usunięcia.
Nie przesadzajmy z tą przyrodą. Człowiek ją sobie podporzadkował, praktycznie zupełnie. Teraz więc trzeba umiejętnie gospodarzyć takim zmienionym ekosystemem, bez popadania w skrajności. Bo taki bóbr jest OK, ale jego nadmiar już nie. Nie ma sensu go przesiedlać, trzeba po prostu ileś sztuk odstrzelić, aby nie było spustoszeń. Umiar i rozsądek... 
Odnośnie komercji.
Dałem porównanie z komercjami dlaczego nie zacytowałeś całości?
Na komercjach widać to dokładnie: płacisz za możliwość połowu (składka do PZW) oraz za rybę (dodatek za zabieranie ryb na zarybienie wód PZW)Czasami masz możliwość zabrania ryby w cenie połowu ale wtedy cena jest wyższa.
Właściciele "komercji" jakby pozwolili zabierać co się chce z limitami z PZW to po roku już tylko niedobitki by pływały im w wodzie.
Uważam komercje za miejsca, w których rządzą zupełnie inne zasady, niż na dzikich łowiskach, które są naturalnym środowiskiem wędkarza. Wędkarstwo to przede wszystkim zamiłowanie do połowu ryb, które wynika z potrzeby obcowania z naturą. Na komercjach obcowanie z naturą jest zminimalizowane do istnienia wody w pojemniku i pływających ryb, które z reguły, ani nie występują tam w warunkach naturalnych (zbliżonych choćby do dzikich), nie odżywiają się naturalnie, z reguły nie rozmnażają się, bo są to gatunki nierodzime – karp, amur, jesiotr, pstrąg tęczowy. Wystarczy pooglądać zdjęcia z dowolnej komercji. Brrrr… nie lubię takich zdjęć. Skoro takie nienaturalne warunki środowiskowe panują na komercjach, to i nienaturalne są kryteria połowu (trzeba płacić za złowioną rybę).
Poza tym, co chyba najważniejsze, ryba ta ma właściciela, a chwilowym „właścicielem” ryb (dzierżawcą wód i wszystkiego, co się w niej znajduje) jest PZW, czyli my wszyscy. Znakomita większość wędkarzy nie zgadza się na „no kill”, bo taki jest w Polsce zwyczaj – zabierania ryb zgodnie z limitami.
Jak taki natłucze 10 kg ryb jednego dnia, to następnego z samego rana znowu w to samo miejsce jedzie, żeby mieć radość z łowienia? Czy tylko po to, żeby kolejne 10 kg do domu przywieźć?
Michał, nie wierzę, żeby byli wędkarze, którzy zabierają dziennie po 10 kg ryb. Regulamin dopuszcza maksymalnie 5 kg. Jeśli przekraczają ten limit, to są to zwykli kłusownicy i nie należy nazywać ich wędkarzami. A jeśli zabierają 5 kg dziennie, lepiej może pomyśleć o ograniczeniach w zabieraniu. Zresztą nie wiem, jak może się nie znudzić łowienie i spożywanie codziennie 5 kg. ryb. Przecież nie samymi rybami żyje człowiek.
PZW jako dzierżawca zobowiązał się prowadzić gospodarkę wodną w taki sposób, że rzeki i jeziora mają zostać zwrócone państwu w przyszłości w stanie, w jakim te wody zostały przyjęte w dzierżawę. Wszyscy zatem wędkarze, będący członkami PZW, muszą o to dbać. Jeśli jednak jest w Polsce kultura zabierania ryb, to należałoby znaleźć sposób, żeby sytuację poprawić przy jednoczesnym poszanowaniu tej kultury (nieważne, czy nam się to podoba, czy nie, ale taki jest stan rzeczy).
Naprawdę nie jest sztuką wykrzyczeć – „mięsiarze won!!!” „No kill, no kill, no kill…”, “chcesz zabierać, płać za ryby (aż ci się odechce ich żreć)”. To jest tylko pohukiwanie, które niczego nie rozwiązuje. Bardziej to epatowanie własnymi emocjami, niż próba racjonalnego rozwiązania problemu. Nie róbmy jednak z siebie bab. Dlaczego nie staramy się zjednać sobie wędkarzy poprzez pewne kompromisy, tylko atakujemy się wzajemnie. Dla mnie to niepojęte.
Ja nigdy, podkreślam, nigdy nie spotkałem się z zarzutem ze strony innych wędkujących, że wypuszczam rybę. No, ale niech będzie, że zawsze znajduję się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze, bo bardziej jestem wędkarzem szuwarowym. Pytam jednak, czy no killowcy nie atakują wciąż wędkarzy zabierających ryby. Przecież na tym forum jest to aż nadto widoczne. Czy można mieć pretensje do osób zabierających ryby zgodnie z regulaminem (hurtem nazywanych często mięsiarzami) o to, że krzywo się patrzą na no killowców, skoro sami no killowcy zachowują się dokładnie tak samo? Ciągle czytam te same teksty na forum, że mięsiarze są tacy źli, bo upychają zamrażarki, że karta musi się zwrócić itp. Może zamiast wciąż zżymać się z innych, lepiej samemu coś oryginalnego i pozytywnego wymyślić na poprawę sytuacji. Trzeba mieć trochę wyrozumiałości wobec siebie wzajemnie i starać się zrozumieć motywy działania innych, a nie widzieć tylko czubek własnego nosa.
Pytanie: kto starał się nad wodą przekonać do własnych poglądów innych wędkarzy w duchu pewnej tolerancji? Może warto nad wodą urabiać dziadka i młodego, któremu marzy się lin w galarecie.
Cieszę się Darek, że powróciłeś!
Dziękuję Lucjan. Ale ja nie wróciłem, bo nigdzie nie byłem. To tylko przerwa była. Jak podczas meczu.