W nauce czytania (nie chodzi o elementarną naukę czytania, ale krytyczną analizę tekstów) jest taka zasada, że najpierw trzeba do tekstu podjejść pozytywnie, mówiąc metaforycznie, zaprzyjaźnić się z nim, aby starać się wydobyć to, co posiada jakąś wartość. Skrytykować w czambuł można wszystko. Podam przykłąd. Wielokrotnie na forum twierdziliśmy, że skłądki, które obowiązują w PZW są śmieśznie niskie i, żeby zmienić sytuację należałoby je sporo podnieść. Kiedy ZG podnosi skłądki o 4 złocisze krytykujemy, że wzrasta skłądka. Trzeba się na coś zdecydować. Ja rozumiem, że krytycznie oceniamy działalność PZW i nie mamy do nich za grosz zaufania, a tym samym uważamy, że pieniądze te i tak będą wyrzucone w błoto. Być może, ale być może też jakaś część z tych pieniędzy zostanie przeznaczona na coś pożytecznego. Tego nie wiemy. Proponowałbym jednak zaczekać. 4 zł to nie majątek, a globalnie może przynieść jakiś zysk dla wędkarzy.
Nie chcę tu wybielać Związku, bo wielokrotnie krytykowałem jego działania. Należy się zastanowć jednak, co poza tym Związkiem, my jako wędkarze mamy w tym kraju? Być może warto zawalczyć o to, co było w nim i jest dobre. Nie wiem jak, ale może nastanie jakaś odwilż za czas jakiś i się to uda. Być moze należałoby założyć jakiś alternatywny, ogólnopolski związek wędkarski nawiązując do tradycji, na przykład przedwojennych, kiedy to istniały różne wędkarskie związki sportowe. Nie wiem.
Ostatnio na ten przykład zastanawiałem się nad pojęciem rybactwa, ktore jest na naszym forum tak krytykowane i przeciwstawiane wędkarstwu. Okazuje się, że nie jest to taka prosta sprawa.Jest wiele zarzutów wobec ustawodawcy, że nie wyróżnia w polskim prawie gospodarki wędkarskiej. Sam wielokrotnie pisałem o tym, że jesteśmy traktowani jak rybacy z wędką i bardzo się tym faktem oburzałem. Po pewnym zastanowieniu sądzę, że naprawdę jesteśmy rybakami i to niezależnie od tego, czy ktoś ryby zabiera, czy je uwalnia. Jesteśmy po prostu rybakami z wędką, niezależnie od tego, jak niedorzecznie by to brzmiało. Co mnie skłoniło do zmiany zdania? Otóż przyjrzałem się znaczeniu terminu „rybactwo”.
Termin ten posiada w biologicznym języku polskim inne znaczenie, niż ma w języku potocznym. Wydaje mi się, że to właśnie używanie słowa „rybactwo” w odmiennych znaczeniach jest źródłem szeregu nieporozumień w dyskusjach. Dość powszechnie domagamy się odróżnienia wędkarstwa od rybactwa. Czy jednak jest to w pełni uzasadnione? Czy zakres pojęcia rybactwo jest rozłączny z zakresem pojęcia wędkarstwa, czy może zachodzi tu inna relacja.
Potoczny sens terminu „rybactwo” jest nieostry i znaczy on mniej więcej tyle samo, co „przemysłowe wykorzystywanie zasobów wodnych”. W rozumieniu nauk biologicznych rybactwo, i tu posłużę się zwykłą definicją z Wikipedii (może to z mojej strony amatorszczyzna, ale niech tam….), jest to (i pal to sześć, że być może definicja ta została zaprojektowana przez ludzi z IRŚ): „ zespół planowanych i skoordynowanych czynności mających na celu racjonalne gospodarowanie organizmami wodnymi w myśl zasad ekonomii i zgodnie z założeniami ochrony przyrody. (Oczywiście, nasuwa się pytanie, co znaczą sformułowania „zgodnie z zasadami ekonomii”, „założeniami ochrony przyrody”, „racjonalne gospodarowanie”. Chciałbym jednak te kwestie pozostawić na boku i zwrócić uwagę na inny aspekt pojęcia rybactwa. Otóż w rybactwie nie chodzi tylko o ryby, ani ich pozyskiwanie, lecz również o inne, a w zasadzie wszystkie wodne organizmy żywe oraz o ich ochronę. Ich pozyskiwanie stanowi tylko cząstkę rybactwa. Rybactwo jest więc swego rodzaju gospodarką zasobami wodnymi. Ta sama Wikipedia podaje, że rybactwo obejmuje takie aktywności jak:
1. połowy w wodach morskich i śródlądowych nie tylko ryb, ale również innych organizmów żywych, jak choćby skorupiaków i mięczaków żółwi wodnych etc.
2. zabiegi mające na celu utrzymanie zasobów organizmów wodnych (ryb, skorupiaków, mięczaków i pozostałych zwierząt),
3. chów i hodowlę ryb oraz pozostałych produktów i organizmów wodnych (np. roślin wodnych, pereł, gąbek itp.) w wodach morskich i śródlądowych.
Rybactwo pojmowane jako połowy, a więc to, co znajdujemy w punkcie 1, obejmuje również wędkarstwo. W języku angielskim to na co wskazuje punkt 1 nazywane jest rybołówstwem (fishing). Odwołam się tu również do Wikipedii, tyle że anglojęzycznej - rybołówstwo (fishing) to działalność polegająca na łowieniu ryb żyjących dziko. Techniki łowienia obejmują łapanie ręczne, za pomocą włóczni, sieci, a także łowienie na wędkę (angling). Konwencja języka angielskiego zalicza więc, podobnie ma to miejsce w języku polskim, wędkowanie do rybołówstwa. Samo rybołówstwo jest częścią przemysłu rybołówczego (fishing industry). I tu znowu odwołam się do Wikipedii anglojęzycznej: przemysł rybołówczy (lepiej byłoby - rybacki) obejmuje branże lub działania związane z pozyskiwaniem, hodowlą, przetwarzaniem, konserwowaniem, przechowywaniem, transportem, wprowadzaniem do obrotu lub sprzedażą ryb lub produktów rybnych. Obejmuje między innymi rybołówstwo rekreacyjne, a więc wędkarstwo.
Polskie rozumienie wędkarstwa jako działalności rybackiej niczym więc nie różni się od pojmowania go przez Anglosasów. W jednym i drugim wypadku termin wędkarstwo jest zakresowo węższy, niż termin „rybactwo”, „przemysł rybacki”, „gospodarka rybacka” – jak zwał tak zwał. Jeśli więc nazywa się wędkarzy rybakami to nie ma w tym błędu. To tak, jak nie ma błędu, kiedy powie się, że kobiety są ssakami. Jednak rzadziej mówimy o Marysi czy Hildegardzie jako o ssaku, niż jako o człowieku. Podobnie częściej powiemy o Lucjanie, Mateuszu, że są wędkarzami, niż rybakami. Decydują o tym pewne względy pragmatyczne. Nie będzie jednak błędu jeśli nazwiemy ich również rybakami. Skoro wędkarstwo jest rybołówstwem, a rybołówstwo jest częścią przemysłu rybackiego (rybactwa), to wędkarstwo jest częścią przemysłu rybackiego (rybactwa). Stąd można powiedzieć, że każdy wędkarz jest rybakiem.
Wędkarstwo należy więc do gospodarki rybackiej (rybactwa), ale to odróżnia je od przetwórczo przemysłowego rybołówstwa, że jest ukierunkowana na realizację celów wędkarskich (niezależnie, czy wędkarze zabierają ryby, czy ich nie zabierają). Wyróżnikiem wędkarstwa jest jego rekreacyjny charakter, a połów odbywa się za pomocą innych narzędzi, niż ma to miejsce w rybołówstwie przetwórczym. Siecią łowi się, żeby przetwarzać, wędką łowi się dla przyjemności. Oczywiście wielu wędkarzom przyświecają cele przetwórcze. Jak to w życiu, tak i tu nie można wyznaczyć ostrych granic, gdzie kończy się rybołówstwo rekreacyjne, a gdzie zaczyna rybołówstwo przetwórcze. Można wskazywać na kryteria podmiotowe (czerpanie przyjemności z łowienia) lub przedmiotowe (narzędzia, za pomocą których łowi się ryby). I tak utarło się chyba powszechnie, że wędkarz to taki rybo-łowca, który czerpie z tej aktywności przyjemność, a narzędziem połowu jest wędka. Rybo-łowca przetwórca męczy się zaś w robocie i łowi sieciami lub innymi narzędziami pozwalającymi pozyskać znaczną ilość ryb.
Polski problem nie leży więc w samym nazewnictwie, lecz, z jednej strony, w poprawnym posługiwaniu się terminami „rybactwo”, „rybacki” itd., z drugiej strony, w jednolitym traktowaniu wszystkich gałęzi rybactwa i podporządkowaniu ich przemysłowo-przetwórczemu wykorzystaniu wód – czyli działalności, którą potocznie nazywamy rybactwem (o czym pisałem wcześniej). Dlaczego tak się dzieje? Być może dlatego właśnie, że IRŚ używając pojęcia rybactwa w szerokim sensie, jednocześnie traktuje wędkarstwo jako rybactwo w węższym sensie, potocznym, na który wskazałem powyżej, czyli traktuje wędkarzy jako przetwórców ichtiofauny. Pozwala im to prowadzić jednolitą gospodarkę dla tych dwóch najważniejszych działów rybactwa, którym jest rybołówstwo przetwórcze i rekreacyjne, a tym samym nie przepracowywać się.
Napisałem to, żeby może ostudzić zapędy jedynie krytyczne w stosunku do PZW, samemu bijąc się w piersi.