Właśnie wróciłem z 2-tygodniowej zasiadki m.in. na lina. Porażka. Tym razem szczęścia nie miałem i jeszcze za mało wiedzy o danym zbiorniku.
Pewnego wieczoru, do mojej miejscówki nieopodal, dołączył młody Ukrainiec z wędką spinningową uzbrojoną w standardowy koszyk, a na haku słodka kukurydza. Zwinąłem się bez sukcesów około godziny 19:00, ale następnego dnia byłem już o 4:00. Po godzinie przyszedł Ukrainiec i po niedługim czasie opowiedział, jak poprzedniego wieczora, pomiędzy 21:00 a 22:00 wyciągnął wielkiego lina. Ryba wyciągnęła mu prawie cały odcinek żyłki z małego, okoniowego kołowrotka, bo hamulec nie dawał rady. W końcu chłopak zostawił wędkę i żyłkę wyciągał rękami. Jego ekscytacja sięgnęła zenitu, gdy na brzeg wyciągnął ponad 60 cm samicę. Oczywiście wypuścił rybę. Śmiał się ze swojej wędki, kołowrotka i sposobu holowania. Był tak nakręcony, że postanowił właśnie przyjść następnego ranka.
Wyobraźcie sobie mój zawód moją skutecznością, bo liny mnie omijały o 1-2 metry. Tam są już stare cwaniaki, które są wyjątkowo ostrożne.
W założeniach mam powrót jeszcze tego lata nad tą wodę.
Póki co, u mnie liny lada moment będą mieć tarło, więc przez najbliższe 2 tygodnie nie w głowach im będzie jedzenie.