Rybacy na Wiśle, Bugu czy Narwi, to pozostałość po starym systemie, dodatkowo jest też to wyraźny dowód na to, że ryby uznaje się się w Polsce za 'zasoby odnawialne', niekoniecznie zaś za składnik przyrody, za nieodłączną część natury.
Nie przepadam za rybami słodkowodnymi, ale na pewno nie chciałbym jeść ryb z polskich rzek, takich jak Wisła czy Odra. Ludzie nie mają pojęcia co trafia do wód płynących. Nie wyobrażają sobie na przykład tego, że po jakimś okresie suszy, deszcz zmywa straszne ilości zanieczyszczeń do rzek. Zwłaszcza w miastach jest najwięcej 'syfu', to trafia właśnie do rzek. Do tego dochodzą ścieki z oczyszczalni (oczyszczone biologicznie - ale wciąż ścieki), zakładów przemysłowych, jakieś oleje, paliwa... Są też jakieś patogeny, pasożyty, paskudztwa. Jest duże ryzyko zrzutów dzikich, gdzie nawet nie mamy pojęcia, że jakiś frajer ( a ilu takich jest w Polsce? Dużo!) wylewa jakąś chemię do kratki ściekowej. Są też awarie - podam przykład - warszawska oczyszczalnia ścieków rok lub dwa lata temu wprowadzała nieoczyszczone ścieki komunalne, bo robiono jakieś naprawy, czy też przeprowadzano modernizację. Ten syf poniekąd dostały ryby.
Co ciekawe jest duży pęd na żywność zdrową, organiczną. Do takich zalicza się ryby, nie patrząc jednak na ich źródło. Co innego jezioro, a co innego rzeka. A badania? Powiedzcie, czy te robione są regularnie? Wątpię. Poza tym wiele zależy o d tego, kiedy się pobiera 'próbki'
Zastanówmy się, czy rybacy na rzekach są potrzebni. Według mnie absolutnie nie, z tej działalności nie ma wcale wielkiego dochodu ani państwo, ani gminy. Jakość mięsa nie jest wysoka. Na pewno jednak tracą same wody, bo rybak zabierze wszystko praktycznie, szczególnie zaś jego celem będzie drapieżnik, tak potrzebny wodzie. W UK nie ma rybaków i jest no kill, i na rzekach nie ma problemu z wielkimi ilościami drobnicy, jakoś wszystko samo się ładnie reguluje. Na pewno państwo więcej mogłoby zarobić na wędkarzach niż na rybakach. Tak więc argument, że rybak zapewnia zdrowe mięso jest nietrafiony, bo wędkarze je też mogliby łowić i jeść, wychodzi na to samo. Bo jak rybak odłowi to dla wędkarza już brakuje, proste jak drut. Zaś lokalne sklepy czy smażalnie dadzą radę, spokojna głowa. Zwłaszcza, że Mazury są blisko. A jak czasem zabraknie sandacza czy okonia, a zastąpi się go jakimś dorszem - to się nic wielkiego nie stanie, świat się nie zawali a smażalnie nie zaliczy plajty. Do tego dochodzi ważny czynnik teraz. Bezrobocie jest już bardzo małe, i spokojnie rybak 'rzeczny' może znaleźć zatrudnienie w innym sektorze