Głos sceptyka.
Nowy prezes rozbudza nadzieje, ponieważ rozmawia z ludźmi, pokazuje że ma z nimi kontakt. Trzeba mieć jednak świadomość, że niczego nie zmieni ot tak sobie, bo wędkarze tego chcą. Przypuszczam, że PZW jest związane wieloma różnymi umowami cywilnoprawnymi, które betonują pewne sprawy, jak choćby hodowla narybku, umowy z rybakami, których nie zerwie (przynajmniej od razu), a to dlatego, ze są to pieniądze, miejsca pracy (i nie chodzi o miejsca dla kolesiów, ale o niepozbawianie pracy zwykłych ludzi), podwykonawcy itd. Wyzwolenie się z tych wszystkich uwarunkowań wymaga jakiegoś dalekosiężnego planu, który nie rodzi się z dnia na dzień.
Niektórzy dbają o PR, inni nie. Poprzednia ekipa nie dbała. Elementem tej dbałości jest pozorowanie kontaktów z ludźmi. Teraz może wyciągnięto z tego wnioski. Tym, którzy dbają o PR jest łatwiej z krnąbrnymi ludźmi, nie narażają się na aż tak wielkie ataki, postrzegani są pozytywnie, mimo że niewiele w rzeczywistości robią. Obym się mylił. Naprawdę, chcę być w błędzie.
Co do postulatów. Na fali otwartości medialnej nowych władz, mnóstwo środowisk będzie zgłaszało swoje postulaty, a ponieważ będą one sprzeczne - jedni będą chcieli jednego, a inni czegoś wręcz przeciwnego - stanie się to pretekstem do stwierdzenia, że nie można takich zmian wprowadzać, ponieważ są rzesze wędkarzy takim pomysłom przeciwne i mogłoby to wywoływać spory i niepokoje.
Tak, nie wierzę w zmiany. Odsunięcie od "władzy" ludzi z Mazowsza i Warszawy może być tylko uwolnieniem się od ewentualnych bezpośrednich nacisków, konieczności wzięcia czasem pod uwagę zdania i interesów innej kliki, która ma ogromne wpływy.
Dlatego uważam, ze zamiast wielu postulatów, które nigdy nie zostaną zrealizowane (jak choćby wszystkie te, które domagają się zmian organizacyjnych, wymagają zwiększenia środków finansowych na nowe cele itd.) należałoby się skupić na jakichś dwóch, trzech postulatach, wspólnych wszystkim wędkarzom, które są naprawdę istotne dla naprawy sytuacji. Ja widzę taką jedną sprawę na horyzoncie, a jest nią adekwatny(e) operat(y) sporządzony(e) dla wszystkich wód PZW. I nie przez IRŚ, ale jakieś niezależne ośrodki. Chodzi o to, aby zobaczyć, co tak naprawdę pływa w tych naszych wodach i jak dalece zaburzone zostało środowisko naturalne. Dla mnie jest to podstawa dla wszystkich innych działań, bez wdawania się na razie w kwestie "no kil" wszędzie, czy w 1 procencie. Nikt niczego nie wprowadzi (a nawet nie powinien), bez wiedzy o rzeczywistym stanie ekosystemów rzek i jezior, a nawet jeśli to zrobi, będzie to działaniem na ślepo. (to tak jakby lekarz przepisał lekarstwo na nadciśnienie nie na podstawie wykorzystania narzędzi diagnostycznych, lecz w oparciu o obserwację nerwowego zachowania - stwierdziłby "widać, że wrze w nim krew". Na chybił trafił to można w totka grać, bo żywy organizm można w taki sposób zabić). Wprowadzanie jakiegoś ogólnego "no kill" bez badań wydaje mi się przedsięwzięciem, które może być w wielu wypadkach szkodliwe. Weźmy przykład: Wisła warszawska. Kto chodzi, ten wie, że sumów tu jest mnóstwo, szczególnie takich glutów od 30 do 50 cm. Oglądałem jednak film Remigiusza Kopieja, który przy okazji jakiegoś tam tematu powiedział, że pływając po Wiśle z echosondą w każdym dole są duże sumy. Po co stosować "no kill" wobec sumów w Wiśle? Przecież, to też mięsiarze, używając terminologii wędkarskiej. W Wiśle nie ma leszczy, ryby, która była gatunkiem dominującym w tej rzece jeszcze kilkanaście lat temu, nie ma płoci, nie ma uklei. Jest sum. Zarybimy leszczem i powiemy, był leszcz, nie ma leszcza. Może warto się zastanowić, czy przy zachwianej równowadze ekosystemów, nie warto wprowadzać zakazu zabierania niektórych tylko gatunków, a nie wprowadzać totalne "no kill", nawet, jeśli miałoby ono obowiązywać na części danej wody. Do tego jednak, jak postępować, potrzebne są badania, musimy wiedzieć, jak się mają rzeczy, to znaczy ryby.
Postulat adekwatnego operatu (adekwatnych operatów) jest do przyjęcia dla wszystkich wędkarzy, bo każdy chciałby znać prawdę o polskich wodach. Na dodatek to właśnie byłby sprawdzian dla nowych władz. Jeśli odważyliby się na badania, to znaczy, że zależy im na naprawie i nie boją się prawdy o środowisku, ale i o działaniach Związku przez długie lata. Byłby to też znak nowego otwarcia i odcięcia się od tego, co było.
Z drugiej strony, jeśli naprawdę okazałoby się, że kondycja wód jest fatalna, wędkarze musieliby przystać na ich naprawę na warunkach, które wcale nie musiałyby im się podobać.
Osobiście nie wierzę, żeby do tego doszło. Wymówki będą typu: nie ma kasy na badania.