Skip to main content

Dlaczego jest tak, jak jest?

  • Utworzono

Zastanawialiście się, dlaczego w Polsce wędkarstwo jest z jednej strony popularne, a z drugiej tak trudno o dobre łowiska i organizację wszystkiego? Dlaczego nie mamy świetnych łowisk?

  Piszę ten tekst w upale trzydziestu kilku stopni, jaki przetacza się przez UK. W taką porę, zawsze z troską myślę o wielu łowiskach, gdzie brak tlenu, spowodowany takimi temperaturami, może spowodować masowe śnięcie ryb.

No i czytam właśnie ostatni numer Angler’s Mail, gdzie natykam się na takową informację. Na rzece Old Bedford, miał miejsce kolejny ‘spadek tlenu’, tym razem spowodowany substancjami, jakie po podtopieniach dwa tygodnie temu spłukane zostały do rzeki. Ryby zaczęły się zachowaywać dziwnie, dochodziło do śnięcia. Wędkarze z okolicznych klubów szybko poinformowali Agencję Środowiska, a ta szybko przybyła, i zamontowała w trzech punktach rzeki aeratory – czyli urządzenia do napowietrzania wody. Katastrofy nie było, zażegnano ją. Piękne, nieprawdaż?

Jak się ma to do Polski? Znowu dało mi to do myślenia, jak bardzo zacofanym krajem jesteśmy. Nie chodzi tu wcale o technologię, ta już u nas jest. Chodzi o podejście do pewnych spraw, o prawo, jakie w naszym kraju obowiązuje, chodzi o organizację i świadomość wędkarzy.

 

Aeratory napowietrzające rzekę w UK. Technologia nie jest z kosmosu, to banalne rzeczy, niosące ratunek rybom!

 

Polskie wody to przykład złej gospodarki zasobami ryb, którą prowadzi się w taki a nie inny sposób od lat dziewięćdziesiątych. Technika wędkarska idzie do przodu, ale nie nadążają za tym przepisy jak i naukowcy. Polscy ichtiolodzy zajmują się rybactwem i takową gospodarką, ewentualnie problemami hodowli – karpi, pstrągów. Mało jest opracowań dotyczących wędkarskiego wykorzystania wód. Polski Związek Wędkarski to główny dzierżawca wód w Polsce, jednakoż – jest to tylko dzierżawca. Wody należą do państwa, i ono sprawuje nad nimi opiekę, prawo ma zaś czuwać, aby zasoby ryb były nienaruszone. Oczywiście to tylko farsa, bo ryby są już tylko na papierze…

No i właśnie skąd się to wszystko bierze? Dlaczego jest tak, że w UK ludzie mają rybne łowiska, chociaż daleko im do wód francuskich czy włoskich, a w Polsce jest taka beznadzieja? Dlaczego w UK się dba o ryby, i w kilka godzin pojawiają się służby napowietrzające rzekę, a w Polsce nie ma praktycznie nic? Jeżeli mamy do czynienia ze śnięciem ryb, to wtedy wzywa się straż miejską, policję…  Jeżeli dochodzi do zatrucia rzek, to też nie ma komu odnaleźć sprawcy, a jak już się taki znajduje, to… czytamy w oświadczeniu rzecznika firmy-truciciela, że jest mu przykro, i że to nie z jego winy. Nie ma kto ścigać sprawcy, nikt nie reprezentuje interesów wędkarzy. Czy to ważne kto jest dzierżawcą? Giną ryby i nie robi się z tym nic.

Przykro jest, gdy się porównuje takie kraje jak Polska i UK. Oni są zorganizowani, Polacy – totalny bezwład, rozdzielenie funkcji po wielu urzędach i organizacjach (RZGW, Min. Ochrony Środowiska, Inspektorat Ochrony Środowiska, Państwowa Straż rybacka, PZW). Za wody odpowiadają i wszyscy i nikt.

Dociekając źródła takiego stanu rzeczy, można pomyśleć o podstawowym argumencie. UK to bogaty kraj, ich jest ‘stać’. Ale zaraz, Agencja Środowiska nie robi czegoś za darmo. Wędkarze płacą za licencję 27 funtów za rok (podstawowa – płaci każdy kto wędkuje, nie ważne czy na komercji czy na wodzie klubowej). Tak więc to nie jest tak, że ktoś im daje za darmo. Oni płacą! A u nas? No właśnie…

Płacimy składki do PZW, a ten płaci opłatę za dzierżawę wód, którą otrzymuje państwo. Ale jeżeli podliczymy koszty utrzymania Państwowej Straży Rybackiej, urzędników z RZGW, Min. Ochrony Środowiska i innych, okazuje się, że tak naprawdę państwo nie jest na plusie. Dopłaca do tego. Na dodatek ryb ubywa z roku na rok!

Jak więc to jest? Kto za to wszystko odpowiada? Dlaczego nikt nic z tym nie robi?

No i zaczyna się typowa spychologia. Jeżeli ryby zaczynają zdychać w wyniku braku tlenu, to wtedy nie ma komu ich ratować. PZW zasłania się faktem, że jest tylko dzierżawcą, a takie RZGW, które w imieniu państwa pilnuje danej wody i tego czy dzierżawca wywiązuje się ze swojej umowy (która określa dokument zwany operatem rybackim), twierdzi, że to rola PZW. Wędkarze natomiast płacą, i załamują tylko ręce… A to tylko jedna z wielu dziwnych rzeczy!

Może nadszedł już czas, aby coś zmienić w Polsce? Ryb ubywa, praktycznie każdy wędkarz jest w stanie to potwierdzić. Nowoczesna technika, wynalazki, coraz niższe ceny markowych produktów sprawiają, że nie trzeba wydać wiele na sprzęt, aby połowić dobrze. Ryby mają coraz mniejsze szanse. Polscy naukowcy zapatrzeni są jednak w sieci i ‘wydajność z hektara’, i absolutnie nie są na czasie. Nie widzą, jakie spustoszenie pośród ryb czyni postęp techniczny, nie widzą też jak bardzo wyjaławione są wody. Oni powinni jako pierwsi informować, że coś jest nie tak. Dlaczego tego nie robią?

Polski Związek Wędkarski to organizacja, która sama zajmuje się rybactwem, czerpiąc z tego zyski, pozwalające jej istnieć tak naprawdę w dzisiejszych realiach. Bez pieniędzy z rybactwa nie mieli by jak zarządzać, ponieważ Zarząd Główny nie jest w stanie urzymać się ze składek (co innego z okręgami). Tak więc zamiast działać w interesie wędkarzy, włodarze PZW działają dokładnie przeciwko niemu!

Polskie państwo zaś nie zna skali problemu w ogóle. Nie ma fachowców, którzy orientowaliby się w obecnej sytuacji, urzędnicy pilnują papierowych stanów ryb. Śmiesznymi są sytuacje, gdzie okręgom zabrania się z dokonywać zarybień, ponieważ według paierów ‘ryba jest’. A w rzeczywistości nie ma jej w ogóle, nad wodą zaś nie siedzi nikt.  Dodatkowo politycy mają w nosie wędkarzy, zainteresowani są głównie poparciem przed wyborami, później kontakt się urywa.

Czwartą rzeczą, chyba najgorszą, będącą pokłosiem tego wszystkiego, jest niewiedza i nieświadomość polskich wędkarzy. Wielu z nich pamięta czasy, gdy w wodach było sporo ryb, i na podstawie tego uważa, że powinno być tak jak dawniej, jeżeli chodzi o limity związane z zabieraniem złowionych ryb. Żądają, aby ryby były. Nie rozumieją, że tarło naturalne dawniej sprawiało, że ryby mogły się odradzać, teraz zaś, jest ich zbyt mało, ab nadrobić tę dużą, powiększającą się z każdym rokiem lukę. Zarybienia są zbyt małe, ponadto wproowadza się gatunki zakłócające równowagę, często działające na szkodę gatunków rodzimych. Doszło do tego, że karaś pospolity, jedna z podstawowych polskich ryb, zanika. Młodzi wędkarze nie potrafią go już nawet identyfikować.

 

Tak więc mamy do czynienia z bezwładem organizacyjnym, brakiem zrozumienia – urzędnicy i naukowcy nie rozumieją wędkarzy i ich żądań, zaś sami łowiący – często postępują po prostu bezmyślnie. Bardzo częstym przykładem są rozmowy z wędkarzami, którzy potrafią godzinami opowiadać, jakie to ryby łowili i ile, zabierając. Chwilę później dziwią się, że nic nie bierze…

 

Ja widzę, że główną przeszkodą jest w Polsce brak odpowiedniej organizacji. Wędkarze powinni płacić część swoich składek do państwowej instytucji, która posiadając odpowiednie fundusze, powinna zajmować się we właściwy sposób wodami, tak jak robi to Agencja Środowiska w Wielkiej Brytanii. Obecnie płacą wszystko do PZW, a tak być niepowinno. Bo skoro państwo jest właścicielem wód i sprawuje nad nimi kontrolę, to niech to robi w normalny sposób. Wody trzeba chronić i dbać o nie. Sama Państwowa Straż Rybacka to za mało.

Prawo jest złe i nie działa dobrze, skoro większość polskich wód została wyjałowiona, to znaczy, ze trzeba je zmienić. Naukowcy powinni przestawić się z rybackiego wykorzystania wody na wędkarskie. Jeżeli 25% wód (obszarowo) jest wykorzystywana rybacko, to nie widzę powodu, aby większość wysiłków skupiać na tej działalności właśnie. Nikt tu nie mówi o tym, aby likwidować rybactwo, po prostu zajmijmy się i jednym i drugim!  Polskich wędkarzy jest półtorej miliona, i to oni płacą wcale niemałe pieniądze za wędkowanie. Skoro rybactwo nie ma wielkiej przyszłości, i będzie się kurczyć (co ma miejsce od lat dziwięćdziesiątych), to warto myśłeć perspektywicznie. Niech zacznie się dbnać o wody, dobrze je zarybiać. Niech będą pełne ryb jak u sąsiadów Czechów,. Może wtedy i do nas będą przyjeżdżali turyści wędkarze z całej Europy? Póki co, oprócz kilku wyjątków, nie ma to najmniejszego sensu.  Chyba najbardziej wymownym faktem jest, że wyprawa z wędką na Mazury to praktycznie pewność, że się nic nie złowi, oprócz małych rybek. Wszystko wytłuczono…

Polski związek wędkarski zaś musi się zreorganizować, uprawienie rybactwa przez Zarząd Główny jest nieporozumieniem. Godzi to w interesy wędkarzy, i nie wiadomo w ogóle jak to jest możliwe, aby coś takiego miało miejsce w XXI wieku, w kraju należącym do Unii Europejskiej. Jak to możliwe, że istnieje organizacja, która nie działa w interesie wędkarzy? Owszem, organizuje wędkarstwo, ale w kiepski sposób. Gdyby nie regionalne działanie wielu społeczników, dawno by wszystko się rozsypało. Jak długo będzie trwać ta tragikomedia?

 

No i rzecz ostatnia, najważniejsza. Aby tych zmian dokonać, aby coś ruszyć, trzeba działania wędkarzy, którzy muszą się zjednoczyć i przede wszystkim przejrzeć na oczy. Trzeba zacząć zarybiać wody, dbać o nie, przestrzegac przepisów, zwłaszcza limitów. My wędkarze, musimy działać i żądać zmian. To nie my jesteśmy dla działaczy z PZW czy urzędników. To oni są dla nas. Musimy to zrozumieć! I pamiętajmy, że w jedności siła, nieważne czy ktoś wypuszcza ryby, czy też zabiera. Raczej wszyscy chcemy tego samego, aby wody były zasobne w ryby. Dlatego zacznijmy działać!

Pojawiło się kilka inicjatyw w tym roku. Były pikiety pod siedzibą Zarządu Głównego PZW na Twardej w Warszawie, sa projekty, grupy wędkarskie chcące dokonać zmian. Nie siedźmy bezczynnie, wesprzyjmy tych, co już działają. Od czegoś trzeba zacząć. Mały przewrót by się nam przydał devil