Jak IRŚ zachęca wędkarzy do wypełniania rejestrów połowowych
- Utworzono
Na stronie PZW znajduje się artykuł-odezwa magistra rybackiego z IRŚ, Marka Trelli, odnośnie rejestrów połowów:
http://www.pzw.org.pl/home/wiadomosci/155337/60/rejestracja_polowow_wedkarskich__czy_warto
To co mnie wzruszyło, to argumentacja... Otóż poprzez całość wybija się jeden podstawowy argument, korzyść, jaką dadzą nam rejestry. Wiedzę o łowiskach, o zbiornikach, a co za tym idzie - dobre 'działanie'.
Hm, o ile nie można zarzucić słuszności takiemu postawieniu sprawy, to jednak nie widać tutaj 'drugiego dna'. Czyli obserwacji tak dla nas oczywistej. Dlaczego nie ma ryb w polskich wodach? I tutaj można zacząć myśleć...
W polskiej rzeczywistości mamy do czynienia ze złym prawem. Jeżeli na danym łowisku obowiązuje idiotyczny limit, pozwalający zabrać ponad faktyczne możliwości takiej wody, co nam dadzą dane? Obecnie nie zmienia się nic, więc ja wychodze z założenia, że ktoś wcale nie ma zamiaru analizować aco za tym idzie działać, bo tak się nie dzieje! O ile duże jezioro 'produkuje' sporą liczbę ryb, z racji na istnienie tam stad tarłowych (trudnych do wybicia), to na mniejszych akwenach, już tak nie jest. Wędkarze potrafią wyłowić 95% ryb, zostawiając niedobitki, które nie są w stanie się odrodzić do pierwotnego poziomu. Widać to szczególnie na leszczach, szczupakach, linach. Tych ryb jest o wiele mniej niż było. Jakiekolwiek działania czy to RZGW, IRŚ czy zwlaszcza PZW nie przynoszą tu efektów. Dlaczego więc mamy myśleć, że same rejestry pomogą? Niby jak?
Zły jest sposób w jaki gospodarzy się na wodach w Polsce. Myślą przewodnią jest 'zabieranie-zarybianie', czyli zrównoważona gospodarka rybacka, oparta na operatach, te znowu na cholera wie jakich danych. O ile w przypadku mądrego rybaka ma to sens, to nie działa to w przypadku gdy istnieje odpowiedzialność zbiorowa, czyli praktycznie żadna, jak to ma miejsce na wodach PZW. Jeżeli na przykładowej wodzie o powierzchni 10 ha mamy 200 linów powyżej 35 cm, do 50-60cm, które są reproduktorami, to limit 3 sztuk na dobę sprawia, że z tej grupy 200, szybko 'zrobi' się 50, rok później 20, trudnych do złowienia (za sprawą wędkarzy). Sztywne limity niczego nie ochronią. Wprowadza się zarybienia, ale tutaj w łeb dostaje wszystko co osiąga wymiar 25 cm... I lina praktycznie nie ma! Co więc zrobić? Ha, i tu właśnie jest cały 'myk'! Normalna gospodarka powinna zakładać, że chroni się największe z reproduktorów, czyli duże sztuki, które dają więcej potomstwa niż te małe. Tak więc wymiar ochronny górny 45 cm i dodatkowy dolny 30 cm, plus początkowy limit 2 sztuk na tydzień, powinien sprawić, że ryba ta będzie się rozmnażać bez problemów. Ewentualne zarybienia można robić wtedy, gdy z jakiegoś powodu coś się dzieje z tarłem naturalnym. Wyłączenie jakiegoś miejsca pod tarlisko powinno dodatkowo pomóc. Ale tego się na wodach nie stosuje, IRŚ uważa zaś wymiary górne za złe, łowienie zaś po to aby wypuszczać za szkodliwe i wręcz za sadyzm. Trzeba zabierać i płacić za zarybienia, z ośrodków prowadzonych przez specjalistów rybackich. Rewelacja tacy naukowcy!
No i właśnie - to nie jest metodologia (ochrona stad tarłowych, dużych osobników wymiarami górnymi, limitami dziennymi, tygodniowymi, rocznymi), która zaleca IRŚ! Wg nich ma być 'produkcja' - zabieranie i uzupełnianie. Tylko jak? Skoro nie ma wypracowanych sposobów na utrzymanie danego zbiornika z normalną ilością ryb, z których część stanowią stada tarłowe, po co nam rejestry? Po jakiego grzyba nam papierkowa robota? Praktycznie każda woda PZW jest z roku na rok słabsza, łowi się coraz mniej, ryby są coraz mniejsze, szczupak powyżej 100 cm to wręcz cud, niczym trafienie szóstki w totka. Podobnie lin 60 cm, leszcz ponad 70 cm...
Tu też jest inny aspekt problemu. PZW dzierżawi wody, więc jakość ich to wymóg i interes państwa, które użycza tych wód. To państwo powinno pilnować aby ryb nie ubywało, i mieć odpowiednie metody aby to wymóc. Skoro Urząd Skarbowy i ZUS potafią zdyscyplinować każdego w Polsce i ustawić na swoim miejscu, skąd tutaj nagle taka nieudolność? To niedopatrzenie sprawiło, że ryby zniknęły, mamy teraz najgorsze wody w Europie, zdesperowanych wędkarzy, mających pretensje, słuszne...
Odezwę pana Marka Trelli uważam za nie na miejscu. Według mnie IRŚ przykłada rękę do fatalnego stanu wód, tutaj zaś wciska się nam kit jakoby rejestry miały w czymś pomóc. Ja czuję, że ktoś nam, wędkarzom, chce zapodać pseudo argumenty, aby uzyskać dane, potrzebne do pracy. Bo co takiego robi IRŚ, skoro wody rybackie znajdują się zaledwie na 1/4 części Polski? Ich działalność traci sens poniekąd, nie ma się na czym habilitować, doktoryzować. Zamiast działać w naszym interesie, panowie specjaliści od rybactwa, nie mylić z ichtiologami (hodowca drobiu to nie ornitolog), robią z nas 'głupa'. Oni wcale nas nie lubią ani nie uważają za potrzebnych. Dla nich jesteśmy złem koniecznym.
Ze swojej strony proponowałbym postawienie na wędkarzy i na wędkarstwo w Polsce. IRŚ nic na tym stracić nie może, wręcz otwiera się szerokie pole do działania, gdzie można pracować dla dobra wędkarzy jak i łowisk, wspólnie utrzymując je w biologicznej równowadze. Rybactwo dalej można rozwijać, nie stoi to w żadnym konflikcie. Cel jaki przyświeca instytutowi - jakim było i chyba nadal jest - 'wyżywienie narodu' czas najwyższy zmienić, zgodnie z duchem czasów. Obecnie półki sklepów uginają się od najróżniejszego rodzaju żywności, i teraz wypoczynek staje się priorytetem, nie jest nim 'zdobywanie pokarmu'. Potrzeby Polaków zmieniły się w przeciągu ostatnich lat, póki co nie grozi nam ani wojna ani głód.
Takie liny w Polsce łowi się sporadycznie, praktycznie nie ma ich w wodach PZW, jest to między innymi pokłosie złych przepisów i 'zrównoważonej' gospodarki rybackiej.
Tak więc może jest już pora, gdzie naukowcy z IRŚ wyjdą naprzeciw żądaniom wędkarzy, nie ZG PZW, który rybaczy sobie w najlepsze na związkowych stricte wodach? Bez tego nie widzę wielkich szans na sukces, zaś rejestry uważam pożyteczne tylko dlatego, że nie pozwalają na łowienie bez limitów i stanowią narzędzie do walki z łamaniem regulaminu - czyli kłusownictwem. Niczego nie zmienią. Dawanie danych pseudo naukowcom, co twierdzą, że ryby są lub że trzeba umieć je łowić, nie ma najmniejszego sensu. Jest to próżny trud - co widać po stanie polskich wód. Nie tylko wędkarskich! Nie uwzględnia się tutaj bogacenia społeczeństwa, zaawansowania technik wędkarskich, dostępności coraz lepszych urządzeń, od telefonów, poprzez sondy, aż po łódki zanętowe... Panowie z IRŚ, może czas na lepsze prawo, uwzględniające interesy ponad półtoramilionowej rzeszy wędkarzy, nie tylko rybaków, właścicieli i pracowników ośrodków zarybieniowych, naukowców na państwowych etatach? Może pokombinujecie, aby było tak jak u naszych sąsiadów, czy to z północy, południa, wschodu czy zachodu?
Zakończę tym cytatem, którym magister Trella rozpoczął:
Nie każde dane to informacja, nie każda informacja to wiedza, wiedzieć nie znaczy zrozumieć, a zrozumienie to jeszcze nie mądrość.
- Clifford Stoll (1995)
Zachęcam do komentowania na forum:
http://splawikigrunt.pl/forum/index.php?topic=8965.msg275624#msg275624