Skip to main content

Sport i wędkarstwo - jak to jest, że płacą za to wszyscy?

  • Utworzono

Czy zajmowanie się sportem przez PZW to dobra sprawa? Czy nie lepiej wprowadzić pewne zmiany?

W ostatnim numerze WMH (grudzień 2014) znajduje się artykuł Wojciecha Krzyszczyka zatytułowany ‘Kulisy zawodów spinningowych’. Najbardziej intrygujące jest dla mnie tam kilka zdań z samego początku, cytuję:

‘Bardzo często spotykam się z narzekaniami, że ze składek setek tysięcy członków PZW finansuje się uczestnictwo garstki zawodowców w turniejach wedkarskich(...) Oczywiście przeciwnicy sportu wędkarskiego maja prawo do takiego zdania, tak jak jego zwolennicy  do startów w zawodach. W statucie PZW jest bowiem jasno napisane, że działalność sportowa odgrywa w tej organizacji ogromną rolę. Jeśli więc wstępujemy do związku dobrowolnie, a potem sami z czegoś rezygnujemy, zostawmy w spokoju tych, którzy z tego czegoś korzystają’.

Wow… No to trafił się ciekawy temat, poruszany przez bardzo doświadczonego spinningistę. Zawody i działalnośc sportowa w PZW...

PZW należy do organizacji sportowych i znajduje się na ‘liście’ związków Ministerstwa Sportu i Turystyki. Ile ma wspólnego samo wędkarstwo ze sportem? Trudno powiedzieć – dla mnie raczej niewiele – bardziej jest pokrewne myślistwu i rybactwu. Ale zostawmy sam ten aspekt.

To, co mnie poruszyło, to właśnie działalność sportowa, w którą jest jakby programowo wciągnięte PZW. Czy tak powinno być? Czy nie rodzi o ‘chorych’ sytuacji? Pomyślmy…

W Polsce nie ma innych organizacji wędkarskich zrzeszających łowiących , i dających takie prawa wędkarzom jak PZW. Są jedynie małe stowarzyszenia dzierżawiące jakieś wody – ale to zaledwie kropla w morzu. PZW jest monopolistą – i odziedziczywszy majątek – lub stale go posiadając – jest organizacją, bez przynależności do której, nie mamy mozliwości korzystania z większości lokalnych wód. O ile rybacy nie są dzierżawcami danych zbiorników – to PZW, jako pierwsze nim będzie. Zwykły, szary wędkarz nie ma innej możliwości – albo opłaci składki w PZW i korzysta z okręgowych wód – lub skazany jest na łowienie na zbiornikach prywatnych, których wciąż jest mało i zazwyczaj są to stawy hodowlane z możliwością wędkowania…

Przejdźmy do liczb, aby pokazać pewne zależności. Do PZW należy ponad 600 tysięcy osób. Sportem wyczynowym natomiast  - zajmuje się ponad 5000. Tak więc, jest to niecały 1%. Już sam ten stosunek pokazuje, że coś jest nie tak. Co to za związek sportowy, w którym niecały jeden procent para się sportem?  Co ciekawe – wiekszość tej aktywności– to wyczyn spławikowy. Jest to trochę dziwne – zważywszy, że wędkarstwo ma wiele 'odmian' i  łowienie w ten sposób nie należy do popularnych (mowa o używaniu zestawu skróconego i odległościówki). Tyczka nie jest codziennym zjawiskiem w Polsce, podobnie jak łowienie odległościówką. Nie ma feederowej reprezentacji – pomimo, że posiadają takowe wszystkie kraje sąsiadujące z Polską, włącznie z Białorusią… Jest spinning, i ‘mucha’ – ale to też mały procent…

 

Dlatego należy się zastanowić – dlaczego ze składek zwykłego wędkarza – sponsoruje się ‘wyczyn’, i to głównie spławikowy? Jaki to ma sens, skoro stan polskich wód jest często fatalny – i działalność sportowa jest co najmniej ‘dziwna’ w momencie, gdy nie ma środków na kontrolowanie wód?

Niestety, pojawia sie obraz, jaki sposób na ‘istnienie’ ma PZW. Działając pod szyldem związku sportowego, oprócz prowadzenia działalności stricte rybackiej, ma on okazję na szerokie działanie jakim jest ten cały szeroko pojmowany ‘sport’. Diety, kadry, zgrupowania, wyjazdy i tak dalej – to wszystko odbywa się w ramach działalności związku, wbrew interesom 'szarego wędkarza' właśnie.

 

Co ciekawe, w kraju takim jak UK – ciężar prowadzenia reprezentacji, najlepszej w świecie, ponoszą w dużej części sponsorzy. To oni finansują większość ‘sportowych’ zmagań – i mimo pewnych problemów – wychodzi to nad wyraz dobrze. Zwykły' szary wędkarz' praktycznie ani pensa nie daje na ‘wyczyn’ – jego zaś składki kierowane są na zagospodarowanie wód. Zagospodarowanie wód – a nie gospodarkę rybacką!!!

Czy w Polsce nie można by zrobić podobnie? Dlaczego masa zawodów – od tych w kole, po okręgowe, rejonowe i ogólnopolskie – ma się odbywać za pieniądze wędkarza ‘Zenona’? On nie startuje w zawodach i nie ma takiego zamiaru.

I tutaj dochodzimy do sedna sprawy. Polskiemu wędkarstwu brakuje komercjalizacji ‘wyczynu’, podobnej do krajów zachodnich.  Powinno być tak, że udział w zawodach wiąże się w większości wypadków wpłaceniem pewnej kwoty (tzw. wpisowego), z której tworzona zostałaby pula – dzielona pomiędzy pierwszych trzech zawodników. Koszt organizacji  ponoszą startujący i  sponsorzy, którzy mogliby zacząć organizowac imprezy z wielkim rozmachem, mając wolną rękę. Bo teraz tak się nie da! Zawody zorganizowane na wodzie z większymi rybami byłyby nie lada kłopotem dla większości zawodników – taki karp lub lin to nie łowienie uklejek na ‘laskę’ lub leszczyków przecież. A takie są zawody organizowane na typowych wodach dzierżawionych przez PZW, wg przestarzałych przepisów.

Wojciech Krzyszczyk w dalszej częśi artykułu sugeruje, że dzięki zawodnikom możliwe są wynalazki wędkarskie, że to właśnie wyczyn odpowiada za postęp. Zgadzam się. Ale w przypadku wędkarstwa gruntowo-spławikowego, na przykładzie tego w UK. Które jest komercyjne. Bowiem nie widzę wynalazków rodem z Polski, które zawojowałyby świat (nie mówię o spinningu) i których powstanie zawdzięcza się zawodom spławikowym. Jeśli już, to powstają i tak  niezależnie.

A dlaczego tak jest? Ponieważ w komercyjnym, normalnym świecie wynalazki to rzecz absolutnie powszednia i potrzebna. Wilekie firmy – takie jak Drennan, Preston, Sensas, mają swoich wędkarzy – którzy dzięki startom w zawodach są w stanie ’kombinować’, i wymyślac nowe, lepsze sposoby na łowienie ryb.  Im lepsza firma, tym lepszych ma wędkarzy i wynalazców w swojej stajni. Co ciekawe – wielu z nich rzuciło swoją zwykłą, codzienną pracę i zaczęło się utrzymywać z wędkarstwa. I da się z tego godnie żyć! Co najlepsze – większość takich osób nie ma wcale ‘wykształcenia’. Ot, operator wózka widłowego, tynkarz…

 

W Polsce niestety tak nie jest. Zawodnicy tacy jak Wojciech Krzyszczyk – do którego nie mam pretensji – co najwyżej z nim polemizuję – sami piszą, że dopłacają do interesu. Więc po co się męczyć? PZW bierze kasę od wędkarzy na zawody i diety, wbrew ich woli,  wędkarze nie mają z tego żadnych wielkich pieniędzy, wręcz czasami dokładają, firmy polskie zaś się wcale nie rozwijają… Czy nie czas, aby pomyśleć właśnie o scenie komercyjnej?

 

 

Podam tutaj kilka powodów za…

 

 

Pierwszy i podstawowy. Przede wszystkim sposób łowienia ryb. W komercyjnej scenie angielskiej dopuszcza się techniki zarówno spławikowe  jak i gruntowe. Taki charakter powinna mieć zdecydowana wiekszość zawodów organizowanych w Polsce.Czyli nie ma głupot w stylu ostatnich Mistrzostw Świata – gdzie łowiono spławikiem na wodzie która się do tego nie nadawała. Spławika nie  można było utrzymać, ‘lizaki’ zaś których używano miały od 50 do 80 gram. Kto tak łowi? Powinno zmienić się przepisy - aby sport i zawody reprezentowaly w większym stopniu całokształt wędkarstwa w Polsce. Spławik i grunt, spinning, karpiarstwo, 'mucha' i wędkarstwo morskie - wszystkie te warianty powinny być uwzględnianie!

Wielu polskich wyczynowców ograniczyło się tylko do kilku metod wędkowania – i nie potrafi się odnaleźć na pewnych łowiskach. Jeżeli Anglikom lub Holendrom na MŚ zabrać tyczki i dać feedery – każdy z nich będzie świetnie łowił. Bo oni łowią w każdych warunkach. Czy Polakom poszło by tak dobrze?

Inna sprawa to porady w pismach wędkarskich. Jestem zszokowany tym, że większość porad w kategorii 'spławik'  pochodzi od tyczkarzy i kierowana jest do… tyczkarzy. Zamiast pisać dla większości – polski utytułowany zawodnik ma z tym problem. Bo łowi w sposób specyficzny. Kilka wiader, kuwet, misek, sit, gliny, ziemie, ochotki, dżokersy… Z vanem sprzętu trzeba nad wodę. A przecież ponad 80% wędkarzy łowi w prosty sposób – i porady ‘wyczynowców’ (nie wszystkie oczywiście) są dla nich  zbyt skomplikowane. A czemu tak jest? Bo polski zawodnik nie łowi ‘prosto’. Nie kombinuje właśnie technik gruntowych ze spławikowymi, i ma ‘wąskie’ spojrzenie. Nie przeczytałem jeszcze ani jednego artykułu, gdzie ktoś nie polecałby łowienia jesienią, zima i wczesną wiosna bez ochotki i dżokersa, i skomplikowanych miksów zanętowych!

Kolejnym powodem komercjalizacji – jest przerzucenie ciężaru organizacji imprez – i ich kosztów – na firmy produkujące sprzęt wędkarski. To one byłyby zainteresowane tym jak dana imprezę zorganizować – i ile pieniędzy przeznaczyć na nagrody. Skończmy już z nagrodami rzeczowymi. Tutaj musi być kasa! Komu potrzebna jest kolejna odległościówka lub kosz wędkarski za zajęcie miejsca na podium? Ci ludzie mają już sprzęt! Dajcie im pieniądze – bo oni włożyli sporo swojej gotówki   w udział w tych zawodach. Taka firma Dragon  czy Traper poradzi sobie z organizacją, a samo PZW będzie mogło przeznaczyć zaoszczędzone środki – na kontrole wód na przykład. Niech SSR dostanie większe dotacje chociażby…

 

Trzecim plusem sceny komercyjnej – byłby wzrost i rozwój polskich firm. Wreszcie zaczęłyby one same testować i produkowac sprzęt wędkarski, który mógłby być sprzedawany w całej Europie. Jak na razie mamy do czynienia często z ordynarnym plagiatem. Firma Jaxon ‘zrzyna’ swój podajnik do Metody od Drennana – ja uważam to za powód do dużego wstydu. Na miejscu firmy angielskiej zająłbym się ta sprawą sądownie. Firma Traper kopiuje inny model koszyka… Tak się robi, jak nie ma zespołu badawczego i sceny komercyjnej – która działałaby jako poligon doświadczalny. Zanęty z Sonubaits, Dynamite Baits czy Bait-techa są takiej jakości – o jakiej nie ma mowy w polskich firmach. A jest pole do popisu! Bo Polska ma wciąż tańszy koszt produkcji. Świetnie radzi sobie z tym jak na razie firma Lorpio – której właściciel ma ‘łeb na karku’ – ale nie widzę jakoś innych podążających jego tropem...

I ważna rzecz – czy Anglicy to tacy geniusze? Absolutnie nie! Po prostu mają system, który pozwala na robienie wynalazków i dobrą ich sprzedaż. Polacy mogą być absolutnie tacy sami jak nie lepsi. Świadczą o tym chociażby przynęty spinningowe – gdzie jesteśmy w czołówce – i taki Relax czy Salmo to uznani w świecie producenci.

Scena komercyjna to poligon doświadczalny dla nowych produktów. Tak jak Sensas, Trabucco czy Drennan  mogą się sprzedawać w Polsce – tak samo mogłyby polskie firmy w Europie. Trzeba mieć tylko co! Im więcej organizowanych zawodów – tym więcej pieniędzy zaangażowanych będzie w tworzenie nowych produktów. Aż strach pomyśleć, czym zaskoczyłoby takie Salmo!

 

 

Czwarty argument za. Zacznijmy wreszcie łowić! Niech zawody zaczna się organizować na wielu łowiskach, i tych PZW i komercyjnych – i niech używa się wszystkich metod (spławik i grunt). Skończmy z tym dyktatem tyczki i odległościówki. Niech wygrywa ten, który po prostu lepiej wędkuje. Wyczynowcy sobie poradzą, dla nich zgłębienie innych technik to moment. Ważne, aby Polacy naprawdę zaczęli łowić na zawodach, bez sztywnych reguł, które tylko blokują drogę polskim firmom i samej wynalazczości.

Korzystanie z mozliwości łowienia spławikiem i z gruntu daje całe spektrum technik i taktyk. Można się dopasowac do ryb, i wygra naprawdę najlepszy wędkarz, a nie najlepszy tyczkarz… Sami wędkarze zaś będą kombinować jak tu łowić. I nie tylko jak łowić płotki spławikiem. Bo jeden karp z gruntu może dac pierwsze miejsce, które zawsze było zarezerwowane dla tych, co szybko łowią uklejki. A zawody na łowisku komercyjnym z karpiem? Tam to już trzeba całkiem inaczej podejść do tematu!

Oczywiście zawody okręgowe czy krajowe można robić wg starych reguł. Ale wcale ich tak naprawdę nie potrzeba, aby wyłonić wędkarzy do reprezentacji Polski!

Dobrym pomysłem jest stworzenie ligii. Niech powstana ‘teamy’ wędkarskie – któe z sobą rywalizują na wielu imprezach. Obecnie są zawody rozgrywane wg reguł spławikowych. Liga lub ligi okręgowe mogłyby być świetna sprawą. Zawody tak jak w UK można organizować zarówno na komercjach jak i na łowiskach ‘naturalnych’ ( w jakim stopniu słabe wody PZW można nazwać naturalnymi?). Wielu wędkarzy spróbowałoby tutaj  swoich sił!  Sponsorzy mogą się też świetnie pokazać – wiadomo też, że większa ilość imprez to dużo więcej sprzedawanych produktów. Ogólnie taki ‘wolny rynek’ tylko się przysłuży rozwojowi wędkarstwa. Więcej kupujących, więcej łowisk komercyjnych , sklepów, towarów. Woda na młyn!

 

 

Argument piaty. PZW zajmie się organizacją wędkarstwa. Liczba etatów się zmniejszty odpowiednio, sport da sobie radę. Zamiast trenerów, kadr, zgrupowań – ZG zajmie się ważniejszymi rzeczami. Degradacją wód, zachwianymi ekosystemami. Niech bronię wędkarskich interesów – a nie swoich, rybackich… A co do imprez - wystarczy zrobić kilka imprez w roku z cyklu Grand Prix lub dwudniowe Mistrzostwa Polski – aby wyłonić zwycięzców. Reszta zawodów – niech się organizuje sama lub z mała pomocą PZW. Niech zajma się tym koła wędkarskie, sponsorzy i przede wszystkim producenci sprzętu wędkarskiego.

Aby nie być gołosłownym – podam przykład jak w UK różne firmy wędkarskie organizowały wiele imprez, z eliminacjami i finałami, w których pula nagród była bardzo wysoka.  Wymienię tylko dwie z wielu : Maver Match This – 100 000 funtów  za pierwsze miejsce. Fishomania – 50 000 za pierwsze miejsce. A takich imprez było jeszcze kilka więcej, do tego pomniejsze – gdzie nagrody oscylowały w granicach 5000-10000 funtów. Wiele łowisk komercyjnych organizowało festiwale, też z mocnymi nagrodami pieniężnymi.

Dlaczego więc Anglicy tak dobrze łowią i maja taki mocny przemysł wędkarski? Bo mają właśnie taką scenę wyczynową. Nie ma tutaj imprez  ‘O puchar prezesa’ ze śmiesznymi nagrodami rzeczowymi, które funduje koło wędkarskie ze składek wędkarzy. Robią to  sponsorzy – i sami startujący! A wygrywają oczywiście najlepsi i Ci którym dopisało szczęście podczas losowania…

Tak więc powracając do cytatu z początku i słów Wojtka Krzyszczyka. Ja wolałbym, aby wędkarze w zawodach, startowali ile chcą – ale za pieniądze sponsorów, jak też własne. Większości wędkarzy nie potrzeba ‘sportu’, zwłaszcza kiedy wody są puste a pieniędzy brak na ochronę wód.   Niech sportem zajmie się ‘wolny rynek’ – niech da się zielone światło firmom wędkarskim! Nie tylko wędkarz ‘Zenon’ nie dołoży do tego, ale i startujący będą mieli z tego wymierne korzyści! Może wielu przejdzie na prawdziwe zawodostwo? A polskie firmy zaczną wreszcie same szukać nowych rozwiązań i patentów, bez kradzieży pomysłów innych firm? To jest dobra droga!

I wcale nie potrzebujemy, aby PZW było związkiem sportowym. Bo jak na razie jest to całkiem niezła przykrywka do prowadzenia pewnej działalności i tworzenia ciepłych posadek. Ale to już temat na inny artykuł!

 

To chyba tyle… To tylko pomysł, ale nie są to mrzonki – to świetnie się sprawdzający system w UK.  Jest tam masa wielkich firm wędkarskich – a poziom samego wyczynu jest najwyższy. Mistrzowie Europy w spławiku i Świata w gruncie, w roku 2014 to Anglicy właśnie. I nie był to żaden przypadek! Ich dominacja była bardzo wyraźna.

Podobnie można zorganizować rzeczy w Polsce, i ruszyć wreszcie z miejsca… Na pewno się da! Trzeba tylko reform, które i tak są nieodzowne.

 

Wszelkie uwagi i opinie można wyrazić na forum, w tym temacie: http://splawikigrunt.pl/forum/index.php?topic=188.0