Ostatnia nocka w sezonie i duża spinka
- Utworzono
Decyzja o nocce na Tamizie była jak to często bywa 'nagła'. Coś mnie tknęło, przy oglądaniu pogody, że takich warunków już nie będzie, idą deszcze i wiatry, ostatnia szansa. A w UK jest teraz ciepło, za dnia 15-16 stopni, zaś w nocy aż 10! Jak tutaj nie ulec pokusie? Robiłem to podczas przerwy w pracy, kontakt z Danielem, który myślał podobnie i... jedziemy!
Szybko skończyłem to co miałem zrobić, przygotowałem w domu niezbędne rzeczy i nad wodą melduję się kwadrans po 16tej. Mamy mało czasu, więc od razu bierzemy się za rozstawianie wszystkiego póki nie jest ciemno. A zachód słońca jest już po 17tej!
O 18 tej zestawy są już w wodzie, namiot rozstawiony. Łowię dwiema wędkami typowo tak jak na rzece, czyli ustawionymi do góry, z zamontowanymi świetlikami, zaś trzecia na podpórkach to Metoda i podajnik 56 gram z ESP.
Miejsca zanęciłem wstępnie kulami zanęty, którą odmroziłem - pozostałość z poprzedniej sesji. Jako, że już listopad, więc na gruntówki poszło 6 kul wielkości mandarynki, na Metodę cztery.
Początek to typowe jak dla Tamizy brania drobnicy. Na feederach miałem dendrobenę z białym jako przynętę na drugim zaś kukurydzę, pellet lub dumbellsa. Chciałem zobaczyć, czy robaki juz robią grę... Woda była lekko zmącona, więc 'wizualne' przynęty wciąż były widoczne dla ryb.
Zameldował się klenik, jakieś okonie. Miałem lekkie brania, ale to były jak się okazało jazgarze.
Około 23 pierwsze branie na Metodę i pierwszy leszcz ponad 50 cm ląduje na macie. W pięknej kondycji. Łowiłem na dumbellsa Oozing z Sonubaitsa, czosnkowo-serowego, wielu osobom sprawdzał się w tym sezonie! Później miałem kilka brań na Metodę, ale nie zaciętych, w tym raz po krókim holu wyjąłem zestaw z obciętym hakiem. Dziwne...
Jak przyszło na Tamizę, o godzinie pierwszej w nocy zaczęły się brania. Na pellet pikantna kiełbasa w paście (zestaw z koszykiem i przyponem 60 cm) złowiłem ładnego leszcza, w granicach 60 cm. Około 10 minut później zaś mam branie na Metodzie i ... po krótkim trzymaniu ryby, zachowującej się jak leszcz, nagle ta ożywa i zaczyna się odjazd. Jako, że łowiłem na 50-60 metrach, amortyzacja żyłki jest bardzo duża. Nie czułem więc dobrze siły ryby i wielkości. Na pewno było to coś bardzo dużego. Karp, wielka brzana a może... sum? Bo podobno złowił ktoś takiego niedawno...
Podczas holu zaczęło coś denerwująco pikać. Nie mogłem zlokalizować źródła tego hałasu, więc trochę odpuściłem sobie z holem, myśląc, że wszystko mam opanowane. Dałem kij Danielowi na moment, sprawdzałem kieszenie. Niestety, dźwięk dalej denerwował. Po około 10 minutach, gdzie rybę zaczynałem już podciągać, ta znowu się zrywała. nagle okazało się, że mam zaczep. A więc jednak... Ryba dopłynęła około 100 metrów do jachtów! A to pech!
Jak to bywa w takich sytuacjach, postanowiłem poczekać. Położyłem wędkę na podpórkę, poluzowałem żyłkę i włączyłem wolny bieg. Niestety mój okaz nie ruszył się. Próby pompowania spełzły na niczym, jedyne co mi się udało to zerwać przypon na węźle... Ryba wygrała.
Po tym miałem branie na dendrobenę, i złowiłem co? Wiadomo - węgorza! Ten gatunek sobie mnie upodobał w tym roku, wielu moich znajomych nie łowi ich w ogóle, do mnie zaś 'lecą'. W ogóle hol węgorza jest specyficzny i śmieszny zarazem. Ten miał z 70-80 cm - i jak walczył, to miało się uczucie holu sporej ryby, takiego leszcza 4 kilogramy, karpia, jednak jak na moment przestawał walczyć, ciągnęło się coś bezwładnego - jak szmata. I znów walka, i znów 'szmata'... Przypon po 'wylądowaniu' ryby musiałem uciąć - i trzy wędki miałem na brzegu, każda bowiem miała coś zerwanego :-)
Później złowiłem jeszcze jednego leszcza na pellet 8 mm pikantna kiełbasa, na Metodzie nie miałem już brań. O świcie drobnica zaczęła dokazywać, były więc znów okonie, jelce. Nie zmieniałem haka na mały (miałem 12 Drennan Specimen), bo nie chciało mi się bawić z małymi rybkami. Liczyłem wciąż na coś większego... No i o 8 rano rozpocząłęm taktyczny odwrót do domu.
Ogólnie - ryb złowiłem całkiem sporo jak na Tamizę, trzy większe leszcze 50-60 cm, jednego 30 cm, węgorza, były okonie, klenie, jelce i jazgarze. Były brania no i ten okaz... Jak na listopadową nockę wyniki bardzo dobre, to jedna z najlepszych nocek na Tamizie w tym roku, kiepski bowiem jest sezon rzeczny (oprócz rzeki Wye)!
Doszedłem też do pewnych wniosków. Pierwszy to taki, że nie warto łowić feederem z użyciem dendrobeny. Coś się dzieje co prawda, jest 'akcja' - ale w tym roku takie podejście dawało mi tylko węgorze - reszta to mniejsze ryby. Żaden leszcz się skusić nie chciał. O wiele lepiej więc jest zamienić dendrobeną na kukurydzę lub pellet, ewentualnie dać kilka sztukna włos, tak aby skusić większą rybę. Mimo późnej pogody wciąż działał pellet i torebki PVA, tak więc mogłem mieć więcej leszczy, używając podobnych taktyk. Ogólnie jednak na wolno płynącej rzece miałem aż pięć brań na Metodę. Tak więc jeżeli mogę łowić na 3 wędki, o wiele lepiej jest łowić dwiema na Metodę, jedną tylko zaś ustawioną do góry. Daje to większe szanse na złowienie dużych ryb!
A co do samego holu tego 'okazu'? Zbyt bardzo wierzyłem we własne siły. Zestaw był mocny, ale żyłkowy przypon nie pozwalał mi na walkę w karpiarski sposób (wytrzymałość do 6 kilo). Musiałem luzować. Gdyby jdnak nie ten nieszczęsny alarm (była to centralka w ukrytej kieszeni bluzy), poświęciłbym się w 100%. Padało wtedy, co nie rozpieszczało, ale rybie dałem odejść te 100 metrów. Chociaż niewiele miałem do powiedzenia, na pewno mogłem dać jej odejść tylko te 90, wtedy nie schroniła by się w jakies zawadzie. Brak koncentracji i pewność siebie mnie pogrążyły tutaj. Następnym razem podejdę do tematu inaczej! A centralka będzie w innym miejscu!
I znowu Polak uczy się na błędach!
Piękny leszcz z Tamizy w idealnym stanie...
Daniel złowił największego leszcza - 64 cm. Na Oozing czosnek-ser oczywiście!