Listopadowe leszcze na feeder
- Utworzono
Nadszedł wreszcie ten dzień w tygodniu w którym mogę spokojnie wyjść z domu z wędką pod pachą, uwielbiam niedziele.
Dzisiejsza sesja nie była jednak do końca taka jak sobie to wcześniej zaplanowałem, przede wszystkim brak samochodu sprawił, że musiałem wybrać inne miejsce. Cały czas nastawiałem się, że pojadę na upatrzoną wcześniej zatokę za prostką gdzie głębokość dochodzi do około 7 m i to już około 2 m od brzegu. Chciałem łowić dwoma feederami, jednym bliżej brzegu na słodką leszczową zanętę z karmelem, kolendrą i spreparowanym chlebem tostowym podając na haku pinki, kastery lub dendrobenę, a drugim łowić dalej od brzegu w środku zatoczki na rybną zanętę z dodatkiem pelletów i kulkami lub pelletami na włosie. Wyszło jednak jak wyszło i wylądowałem na plaży jeziora Złotnickiego. Całe szczęście, że poziom wody jest już normalny i można było znaleźć jako takie miejsca na zestawy. Z uwagi na głębokość w tym miejscu która dochodzi maks do 3 m zrezygnowałem z drugiego feedera na rzecz wagglera, ale po kolei.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy po przyjeździe to absolutny brak wędkarzy, jak okiem sięgnął nie było nikogo poza spacerowiczami, tym pogoda bardzo dzisiaj dopisywała. Mi osobiście przeszkadzał mocny wiatr, według prognozy pogody prędkość wiatru wahała się od 24 do 36 km na godzinę. Dobrze, że pięknie świeciło słońce i ogółem było ciepło, inaczej ciężko byłoby wysiedzieć.
Nad wodą byłem chwilę przed 9, czyli jakoś 3 godziny później niż chciałem, szybko ustawiłem całe stanowisko i zabrałem się za składanie zestawów. Pierwszym co chciałem zrobić dzisiaj na sesji to sprawdzenie ciężarka Spin Doctor Gardnera. Kupiłem 40 gramową wersję bo ostatnio straciłem kilka zestawów przez skręconą żyłkę która przy wyrzucie zakręcała się o szczytówkę. Kilka rzutów Spin Doctorem i problem miał być rozwiązany, i faktycznie pomogło! Wcześniej żyłka spadała mi ze szpuli tworząc świński ogon po użyciu ciężarka Gardnera żyłka ustawiała się już prosto, świetny wynalazek!
Zestaw był maksymalnie prosty, jednak musiałem trochę kombinować z uwagi na fakt, że zapomniałem zabrać z domu Feeder Beads'y Drennana, to też koszyczek założyłem na Micro Lead Clip Guru, nie miałem ani jednego splątania zestawu przez cały dzień, dobry zamiennik. Z uwagi na silny boczny wiatr używałem dzisiaj koszyków Distance Cage Feeder Prestona, wersja small o ciężarze 30 gr, faktycznie nawet bardzo silny wiatr boczny nie znosi ich w locie, lecą cały czas w linii prostej. Żyłka główna 0.25, przypon grubości 0.20 o długości 70 cm, haczyk 12 WGS microbarbed Drennan. I zestaw gotowy, prosto i skutecznie.
Po złożeniu zestawu rzuciłem w sumie 3 koszyki żeby wstępnie podnęcić miejsce, pierwszy koszyk z zanętą i chlebem, drugi z zanętą i pinką trzeci z zanętą i kasterem. Jako czwarty do wody poleciał już cały zestaw z czterema pinkami na haku, w koszyku miałem zanętę, chleb i pinkę. Fajny sposób na podanie robaków koszykiem tak żeby nie uciekały to nabicie podajnika do połowy zrobienie w zanęcie dziury palcem tak żeby zmieściły się tam robaki i zakrycie ich zanętą, dzięki temu nie uciekają tak szybko. Łowić zacząłem około godziny 9:20-30. Krótka chwila na obserwację szczytówki i już widzę, że zabranie ze sobą tylko najdelikatniejszej było lekkim błędem, przy tym wietrze kołysze się rytmicznie z każdą falką, trochę przeszkadza w obserwacji brań. Po kilku minutach zacząłem składać zestaw z wagglerem. W sumie nie za bardzo miałem na to ochotę, warunki były dość kiepskie, ale skoro mam już ze sobą to wszystko to nie zaszkodzi zestawu złożyć. Majstrując przy żyłce kątem oka zauważyłem mocne szarpnięcie na szczytówce, po powrocie do pierwotnej pozycji szczytówka ponownie zaczęła podskakiwać. Zacinam szybko, ale z wyczuciem i od razu wiem, że mam na haku większego leszcza, charakterystycznie szarpie łbem. Niestety po krótkim holu tracę kontakt z rybą, jak się okazało strzelił przypon. Musiało być coś nie tak z żyłką bo strzelił mniej więcej w połowie swojej długości nie na węzłach, czyżby pierwszy minus dla przyponówek Supplex Drennana?. Wszystko działo się około godziny 10. Szybko robię kolejny przypon, kolejna rzecz do kupienia - portfel na dłuższe przypony, i bliźniaczy zestaw ląduje w to samo miejsce. Spławikówka poszła jak na razie na podpórki. Od kiedy tylko żyłka się ustabilizowała dało się rozpoznać na szczytówce, że w okolicy koszyka kręcą się ryby, szczytówka drgała raz za razem. Kolejne branie, tym razem szczytówka najpierw lekko się wygięła a później całkowicie się wyprostowała. Zacinam i znów czuję szarpania. Tym razem wszystko poszło jak powinno i o godzinie 10:10 na brzegu melduje się pierwszy leszcz, mierzy 41 cm i jest w świetnej kondycji.
Szybko odhaczam i wypuszczam rybkę. Świetny początek, chociaż szkoda tego pierwszego brania bo sprawiał wrażenie trochę większego od tego. Kolejny zestaw leci do wody, ta sama kombinacja zarówno na haczyku jak i w koszyku. Po około 20 minutach, o godzinie 10:33, kolejne silne branie, chwilę później następny leszcz w podbieraku.
Ten mierzy 39 cm, chyba jeden rocznik z poprzednim. Nie mniej rybka bardzo cieszy, również jest w świetnej kondycji, szybko fotka i wraca do wody. O godzinie 10:50 mam czwarte branie i wyciągam trzeciego brata bliźniaka.
Wszystkie brania były na dokładnie taką samą kombinacje przynętowo-zanętową, dwie białe i dwie czerwone pinki, a w koszyku zanęta, pinki i chleb.
Na zdjęciu widać, że z koszyka nie wyłażą żadne pinki, siedzą ładnie zamknięte z każdej strony zanętą.
Jak do tej pory wynik jest bardzo zadowalający. Niestety wiatr lekko zmienił kierunek i na miejscu w które rzucałem wpłynęłą wielka czapa suchych liści.
Zestaw miałem między 3 a 4 filarem od prawej, przez liście niestety nie dało się tam już łowić. Musiałem rzucać bliżej tak żeby koszyk spadał przez nimi, niestety razem z tym skończyły się też brania. Kombinowania w poszukiwaniu ryby wydawały się nie mieć końca. Inne przynęty, mieszanki przynęt, inne miejsca, nic nie przynosiło efektu. Nawet przeniosłem stanowisko o jakieś 20 metrów w lewo żeby obrzucić inne miejscówki, niestety nic. Postanowiłem zmienić koszyk na ciężarek i założyć dendrobenę na hak żeby poszukać trochę okonia. Zestaw poleciał do wody i miałem wreszcie czas skończyć wędkę ze spławikiem, może to da inne efekty. Nęciłem dwie linie, jedną wszystkim co miałem, zanęta, chleb, wszystkie robaki, druga linia tylko ciętą dendrobeną i pinką. Absolutne zero, ryba prawdopodobnie spłynęła gdzieś w dalszą, płytszą i bardziej nagrzaną część zbiornika.
Po godzinie 14 wróciłem na pierwsze miejsce. Liście spłynęły z falą i miejsce znów można było spokojnie obłowić. Szybka wymiana na koszyk i zestaw leci do wody. Nie dzieje się nic, zaczynam przysypiać na krześle, po około 30 minutach przerzucam zestaw. Oczy znów zaczynają mi lecieć i wybudza mnie tylko co chwile opadająca głowa, nie wiem jakim cudem zauważyłem branie, nie wiem nawet czy miałem otwarte oczy, gdzieś między jawą a snem złapałem za wędkę i w pełni przytomny byłem dopiero jak kończyłem zacięcie. Po krótkim holu wyciągam kolejnego, czwartego już, brata bliźniaka. Ten też mierzy 41 cm, wszystkie prawie jak od linijki.
Foteczka i do wody. Po senności zostało tylko wspomnienie i lekki ból karku. Pomimo kolejnych kilku rzutów sesja skończyła się wynikiem pięciu brań i czterech wyciągniętych leszczyków. Całkiem nieźle jak na początek listopada, szczęście, że pogoda jest ładna, z pewnością mi pomogła. Wędkowanie kończę o godzinie 16:30. Jest to już kolejna leszczowa sesja na której miałem ze sobą spreparowany chleb tostowy, i kolejny już raz udało mi się połowić. Być może jest to przypadek, ale chlebek zagości u mnie już na dobre.
Teraz nie pozostaje nic innego jak czekać na kolejną niedziele. Może wreszcie uda mi się wybrać nad upatrzoną zatoczkę, wybieram się tam już trzy tygodnie i się wybrać nie mogę, a wiem, że można tam połowić ładne leszcze, karpie i sandacze. Chociaż przez cały tydzień pogoda ma być bardzo ładna, nie wykluczone więc, że za tydzień znów skończę na plaży i feederem i wagglerem. Tylko za tydzień muszę tam być punkt 6! :)