Jak pisałem, jeżeliby kusznicy przestrzegali specjalnych limitów, być może byłoby OK. Jednak trzeba być świadomym, jak łowi kusznik a jak wędkarz. Tak naprawdę to my zajmujemy się stacjonarnym łowieniem, nęcimy czekamy na rybę. Kusznik zaś może przemierzyć za jednym razem kilka nawet kilometrów linii brzegowej.
Podstawowym problemem polskiej doktryny zrównoważonej gospodarki rybackiej, jedynej takiej w Europie, jest poleganie na zarybieniach. Zamiast polegać na tarle naturalnym, u nas zmusza się do zarybiania. Nie broni się dużych ryb, nie chroni tarlisk, mało gatunków ma okres ochronny. Tak więc okazy są coraz rzadsze. Nie czarujmy się, kusznik nie będzie polował na płocie 25 cm, tutaj jest wyraźne parcie na jak najlepszy wynik, to jest prawdziwe myślistwo, ale podwodne. Liczą się okazy. Na pewnych wodach więc 'kusza' będzie dopełnieniem spustoszenia.
Inaczej widzę to na takiej Wersminii, prywatnym jeziorze. Tam kusznik spokojnie może się wpisać jako łowca ryb, taki jak inni wędkarze. Prywatny właściciel dopilnuje ile tacy ludzie zabrać będą mogli. Wody PZW - są zaniedbane i nie robi nikt na nich badań, są wielką niewiadomą, zazwyczaj w ogóle nie strzeżoną.
No nie wiem, nie mogę jakoś się nastawić pozytywnie na kolejnych zabierających ryby z wód PZW... Do czego to doszło, jak można mieć taka bryndzę w wodzie, tak je zniszczyć
