Dawno nie miałem okazji nic sensownego pokazać, wczoraj trafił się taki wypad, że jeszcze mam z niego radość. Pojechałem drugi raz w tym roku na staw PZW, gdzie miałem przez dwa sezony rozpracowane liny i gdzie rok po roku poprawiałem życiówkę. Wczoraj lin trafił się tylko jeden, nieduży. Do tego płocie i krasnopióry w przyjemnych rozmiarach 20+, dwa karpie ok. 45 cm i dwa leszcze-jeden ok. 45 i ten wymarzony, 60 cm
. Łowiłem ok. 20 metrów od brzegu, 2 m głębokości, matchówka i lekki feeder z metodą i kukurydzą konserwową na włosie. Oprócz tego, co udało się podebrać, trzy mocne ryby straciłem w zielsku.
Na metodę odjazdy karpi takie szybkie, że dwa razy kij spadł do wody mimo odkręconej szpuli. Lechor też na metodę, branie niewiele spokojniejsze od karpiowego. W chwili, gdy go podbierałem, na spławik wziął lin, trzeba było się nim zająć a leszcz czekał w wodzie, w koszu. Jednak jakoś z niego wylazł, omotał podbierak, wybrał z dziesięć metrów żyłki i prawie złamał szczytówkę. Gdy wyjąłem linka, podjąłem drugi hol leszcza, cudem odplątałem żyłkę i jakoś się udało.
Wczorajszy wyjazd taki trochę improwizowany, nie do końca byłem przygotowany i motałem się strasznie po zmroku z dwoma wędkami. Pewnie gdybym miał więcej czasu, wszystko sobie przygotował wcześniej, pięknie zanęcił i czekał gotowy na ryby, to bym nawet płotki nie zobaczył, już tak bywało. Złośliwe te ryby
Ps. Wrzucam też zdjęcie karasia z zeszłego piątku, ze stawu PZW no kill. Strasznie mnie cieszą takie paletki do ping ponga
Tego dnia złowiłem dwa takie, lina i trzy karpie, jednak jest ich tam tyle, że tak naprawdę nie ma się czym chwalić.