Jestem po pierwszej części, bo druga mi się wiesza

Pierwszy raz mam coś takiego na Netflixie

Chyba za dużo osób oglądało ten serial...
Ogólnie podoba mi się, jednak widzę te same błędy co przy polskiej ekranizacji. Podstawowy - to zagmatwana fabuła, mało zrozumiała dla laika, kogoś kto nie zna Wiedźmina. Moja druga połówka nie skumała o co chodzi. Opowiadanie 'Mniejsze zło' jest genialne, tutaj trochę słabo to wyszło, pomieszanie wątku z Ciri i upadkiem Cintry tylko pogmatwało sytuację.
W oryginalnym opowiadaniu Geralt wiezie na ośle kikimorę, tutaj walczy z jakimś pająkowatym stworem trzy razy wyższym od niego, po czym Płotka wiezie jakieś zwłoki maleńkiego potworka, który sięgał temu z bagien do kolan, jedno z jego młodych?

Walka z tym stworem była pokazana trochę nierealnie. Najbardziej wzruszają mnie sceny, gdzie jest szaro i ciemno, ale pod wodą jasno jak na Costa del Sol w lipcu w południe

Jestem jako fan wybredny, tutaj zastanawiam się - po co tak zmieniać scenariusz? Według mnie nie trzeba od razu pokazywać Ciri, o wiele lepiej jest pokazać osobę Geralta, tak aby widz zrozumiał kim on jest. O wiele lepiej byłoby tu pomieszać opowiadania, w których tłumaczy się kim jest wiedźmin i co on robi. Na przykład można by ukazać przeszłość Geralta, to jak przechodził próbę traw, która zmieniła jego oczy. Tutaj ogólnie jego oczy są piwne, niczego nienormalnego w nich nie widać. Powinno się pokazać do czego służy medalion wiedźmiński, po co używa dwóch mieczy. W zamian mamy fabułę i dwa wątki, które są bardzo niezrozumiałe.
Porażką jest brak chwytliwej melodii początkowej filmu, na jaką Wiedźmin zasługuje. To co leci jest nie do zanucenia, na samym końcu zaś tak kiepskie, że uszy bolą i człowiek z ulgą przyjmuje, że już się zaczyna film. To dla mnie wielki błąd producentów, bo taka produkcja powinna mieć wpadającą w ucho melodię, kojarzącą się z filmem. Tutaj mam wrażenie, że insipracją kompozytora jest ruch uliczny w jakimś zatłoczonym mieście w Indiach.
Sam Wiedźmin jest zrobiony bardzo dobrze, jak widać Angol dobrze się przygotował do swej roli. Walka pokazana była genialnie, rzeźnik z Blaviken, jak określano czasem Geralta, rzeczywiście kompanię Renfri załatwił jak rzeźnik

Dobre jest też to, że główny bohater jest tu przystojny i ma swój urok, co podoba się kobietom. Żebrowski, który też dobrze zagrał Geralta, takiego uroku wg mnie nie miał.
Sceny batalistyczne znów są upraszczane. Pokazanie bitwy, gdzie piechota uderza na rozpędzającą się dopiero jazdę jest głupotą. Jazda zawsze korzystała z impetu. Calanthe, Lwica z Cintry, to była bardzo mądra kobieta,nie zaś idiotka, która nie korzystałaby z zalet jaką daje jej kawaleria. Nie przyjęłaby bitwy w takich warunkach, gdzie masa pieszych rycerzy uderza znienacka, wyskakując jak guma z majtek. Brakuje też różnych formacji, jak łuczników chociażby, pikinierów. A tutaj wszystko na to samo kopyto, zbrojni w pancerzach z XV i XVI wieku. Sam szturm Cintry to jakaś paranoja. Mury miasta to jedno, potem są mury zamku. Tu Nilfgaard wchodzi jakby bramy były otwarte. Może pomógł im czarodziej tutaj? To gdzie on był jak Myszowór (OMG - Mousesack brzmi mega zabawnie) czarami chronił bramę? Do tego ten Murzyn w zbroi. Nie jestem rasistą (wielkim) - ale dla mnie było to trudne do przyjęcia. Powinno pokazać się jak straż przyboczna walczy. Ogólnie - miasto któremu zagraża zagłada, broni się do końca, mieszkańcy stają na murach i korzystają z przewidzianych środków obrony. Nilfgaard by się osrał a nie zdobył miasta o takich murach jednym szturmem. Maszyny oblężnicze jadą wolno, podobnie jak masa wozów z zaopatrzeniem. Miasto się okrąża, aby nie docierały do niego posiłki. A tutaj Calanthe wraca z pola bitwy, w pięć minut później Nilfgaard forsuje mury zamku, miasto już upadło. Może dla Amerykanów jest to OK, dla mnie to jest trudne do przełknięcia. I ta strzała która zabija dzida Cirilli... Wystrzelił ją ten rycerz z pióropuszem? Co to, pierwowzór amerykańskiego snajpera?
Mam nadzieję, że Jaskier wprowadzi dużo dobrego w kolejnych częściach, i jego dialogi z Geraltem wiele wyjaśnią. Zaś następny cykl będzie miał większy budżet i bitwy pokazane będą lepiej. Jakby nie było Gra o Tron wcale nie zaczęła dobrze, ja po trzeciej serii przestałem ją oglądać, bo była kiepska. Bitew nie było prawie w ogóle... Ogólnie jednak w Hollywood brakuje ludzi, co potrafiliby pokazać realia bitewne średniowiecza. Udało się to pokazać genialnie w Braveheart'cie, tutaj znowu bitwy ogarnia jakiś gość, co nie ma pojęcia o tym jak wyglądały takie rzeczy. Ale co tam, ciemny lud wszystko kupi

Jedno co widzę, to jak wielkiem pisarzem jest Sapkowski. To jak przedstawia on pewne rzeczy, jest nie do zrobienia w filmie chyba. Czytając opowiadania i pięcioksiąg o Geralcie, wyobraźnie pracowała na najwyższych obrotach. Były słabe momenty, jasne, jednak ogólnie każdy tom potrafił wciągać, zresztą to chyba nieliczne książki, które potrafiłem przeczytać w ciągu doby lub dwóch, bo wciągały jak bagno.
Przeczytajcie sobie wstęp do Mniejszego Zła Sapkowskiego zresztą, to jest konkret :
Jak zwykle, pierwsze zwróciły na niego uwagę koty i dzieci. Pręgowaty
kocur, śpiący na nagrzanym słońcem sągu drewna, drgnął, uniósł okrągłą
głowę, położył uszy, parsknął i czmychnął w pokrzywy. Trzyletni Dragomir,
syn rybaka Trigli, który na progu chałupy robił co mógł, aby jeszcze
bardziej upaprać upapraną koszulinę, rozwrzeszczał się, wlepiając
załzawione oczy w przejeżdżającego obok jeźdźca.
Wiedźmin jechał powoli, nie starając się wyprzedzać wozu z sianem
tarasującego uliczkę. Za nim, wyciągając szyję, co chwila mocno napinając
postronek, uwiązany do łęku siodła, truchtał objuczony osioł. Oprócz
zwykłych juków długouch taszczył na grzbiecie spory kształt owinięty w
derkę. Szarobiały bok osła pokrywały czarne smugi zakrzepłej krwi.
Wóz skręcił wreszcie w boczną uliczkę prowadzącą do spichlerza i
przystani, z której wiało bryzą, smołą i wolim moczem. Geralt
przyspieszył. Nie zareagował na zduszony krzyk handlarki warzyw,
wpatrzonej w kościstą, szponiastą łapę wystającą spod derki, podrygującą w
rytmie truchtu osła. Nie obejrzał się na rosnący tłumek ludzi idący za
nim, falujący w podnieceniu.
Przed domem wójta, jak zwykle, pełno było wozów. Geralt zeskoczył z
siodła, poprawił miecz na plecach, przerzucił uzdę przez drewnianą
barierkę. Tłum podążający za nim utworzył półkole wokół osła.
Krzyki wójta słychać było już przed wejściem.
– Nie wolno, mówię! Nie wolno, psiamać! Nie rozumiesz po ludzku,
łachudro?
Geralt wszedł. Przed wójtem, małym i pękatym, poczerwieniałym z
gniewu, stał wieśniak trzymając za szyję szamoczącą się gęś.
– Czego… Na wszystkich bogów! To ty, Geralt? Czy mnie wzrok nie
myli? – I znowu, zwracając się do chłopa: – Zabieraj to, chamie!
Ogłuchłeś?
– Mówili – bełkotał wieśniak, zezując na gęś – że trzeba dać cosik
wielmożnemu, bo inakszy…
– Kto mówił? – wrzasnął wójt. – Kto? Że ja niby co, łapówki biorę?
Nie pozwalam, powiadam! Won, powiadam! Witaj, Geralt.
– Witaj, Caldemeyn.
Wójt, ściskając dłoń wiedźmina, klepnął go w ramię drugą ręką.
– Nie było cię tu chyba ze dwa lata, Geralt. Co? Że też ty nigdzie
nie zagrzejesz miejsca. Skąd przybywasz? A, psia rzyć, co za różnica skąd.
Hej, przynieś tam który piwa! Siadaj, Geralt, siadaj. U nas zamieszanie,
bo jutro jarmark. Co tam u ciebie, opowiadaj!
– Potem. Najpierw wyjdźmy.
Na zewnątrz tłumek był już ze dwa razy większy, ale wolna przestrzeń
wokół osła nie zmniejszyła się. Geralt odrzucił derkę. Tłum ochnął i
cofnął się. Caldemeyn szeroko otworzył usta.
– Na wszystkich bogów, Geralt! Co to jest?
– Kikimora. Nie ma za nią jakiejś nagrody, panie wójcie?
Caldemeyn przestąpił z nogi na nogę, patrząc na pająkowaty,
obciągnięty zeschłą czarną skórą kształt, na szkliste oko z pionową
źrenicą, na igłowate kły w zakrwawionej paszczy.
– Gdzie… Skąd to…
– Na grobli, ze cztery mile przed miasteczkiem. Na mokradłach.
Caldemeyn, tam musieli ginąć ludzie. Dzieci.
– Ano, zgadza się. Ale nikt… Kto mógł przypuścić… Hej, ludkowie,
do domów, do roboty! To nie widowisko! Zakryj to, Geralt. Muchy się
zlatują.
W izbie wójt bez słowa chwycił garniec piwa i wypił do dna, nie
odejmując od ust. Westchnął ciężko, pociągnął nosem.
– Nagrody nie ma – powiedział ponuro. – Nikt nawet nie przypuszczał,
że coś takiego siedzi w słonych bagnach. Fakt, kilka osób przepadło w
tamtej okolicy, ale… Mało kto łaził po tej grobli. A ty skąd się tam
wziąłeś? Dlaczego nie jechałeś głównym traktem?
– Na głównych traktach trudno o zarobek dla mnie, Caldemeyn.
– Zapomniałem – wójt stłumił beknięcie, wydymając policzki. – A taka
to była spokojna okolica. Nawet skrzaty z rzadka jeno szczały tu babom do
mleka. I masz, pod samym bokiem jakaś kociozmora. Wypada, że muszę ci
podziękować. Bo zapłacić, to ja ci za nią nie zapłacę. Nie mam funduszy.
– Pech. Przydałoby mi się trochę grosza, aby przezimować – wiedźmin
łyknął z garnca, otarł usta z piany. – Wybieram się do Yspaden, ale nie
wiem, czy zdążę, nim śniegi zawalą drogi. Mogę utknąć w którymś z gródków
wzdłuż Lutońskiego traktu.
– Długo zabawisz w Blaviken?'
No nic, dzisiaj kolejne części Wiedźmina...