Wczoraj wybrałem się do kina na wielką ucztę - ostatnią część sagi Gwiezdne Wojny, The Rise of Skywalker (Skywalker. Odrodzenie). Liczyłem na super dwie i pół godziny zabawy, a tutaj szok. Historia jaka pokazano, jest tak kiepska, ze miałem ochotę wyjść z kina...
Ciekawe jest to, że fani bardzo krytycznie przyjęli części sagi od Mrocznego Widma, gdzie mamy historię Obi-wana i Skylwalkera, który stał się Vaderem. Były trochę dziecinne, ale trzymały w napięciu. To, co się dzieje teraz, przechodzi ludzkie pojęcie, dla mnie te starsze części to arcydzieła

Problem tym, że gra aktorska nie jest zła, jest wiele efektów specjalnych, mamy pokazane inne zdolności rycerzy Jedi, jest to jakby rozwinięcie gier komputerowych. Są wybuchy, pościgi, walki - ale cała historia jest szyta tak grubymi nićmi, że dla kogoś wychowanego na Gwiezdnych Wojnach, Imperium Kontratakuje lub Powrocie Jedi - jest to nie do strawienia. Scenariusz jest przeładowany nagłymi zwrotami akcji, które mieszają w głowie. Nagle okazuje się, że Ray jest wnuczką Palpatine'a

Których rodziców , dobrych ludzi ,zabił zły dziadek, lord Sith. Kyle Reno, raz jest dobry a raz zły, do końca nie wiadomo jaki. Sam zacząłem myśleć, ile razy taki Jedi może przechodzić z dobrej strony mocy na ciemną i z powrotem. Dwa? Trzy?

To jak historia o kimś, kto zostaje narkomanem, później rzuca to i jest znów czysty, po czym znowu ćpa, znowu jest czysty... Męczy takie cuś

Po raz kolejny też mamy do czynienia z idiotami, którzy opracowywali scenariusz. Jak zobaczyłem pędzące 'konie' po pokładzie superkrążownika, lecącego powoli nad jakąś planetą, dostałem odruchu wymiotnego. Jak jeszcze Lando zebrał z wybuchającego i przechylonego superniszczyciela Finna i jego kumpelę, to chciałem zawyć. Ilość głupot przerażała, całość była tak nierealna, że aż bolało. Ciekawe na przykład było to, ze super krążownik, miał działo, które swym ogniem niszczyło planety. Wyobraźmy sobie taką Ziemię, i statek wielki jak kobyła, będący obok. Po kilku strzałach, planeta wybucha, niczym wielkie jajko. Krążownikowi nic się nie stało tutaj, jakby strzelono w kurę, z której poleciało wiele pierza. A lecą kawały lądu, wielkie jak Afryka lub Azja. Krążownik przy nich jest dużo większy. Albo coś innego - Poe leci Sokołem Millenium i włącza i wyłącza hipernapęd. Za każdym razem jak wyłącza, jest przy jakieś planecie. Widać, że ma przed sobą przeszkody, jednak skok w hiperprzestrzeń nie owocuje zderzeniem. Czyli, że co? Staje się parą co przenika przez to co materialne? Takich rzeczy są tam setki.
Nie przekonuje też sama walka z użyciem mieczy świetlnych. Ray, główna bohaterka posiada wiele zdolności 'jasnego' Jedi, jednak nie potrafi trzymać dobrze miecza

Na dodatek niby sama Jedi jeszcze nie jest, chociaż młody Luke nie miał nawet 5% umiejętności jakie ona posiadła. Ray potrafi medytować i kontrolować z 50 kamieni lewitujących wokół niej, samej zawieszonej w powietrzu, ma za to problemy podczas pojedynków. Co ciekawe, świetnie walczy metalową długa lagą

I te wspaniałe wpadki... Na stacji kosmicznej Finn i spółka uciekają przed szturmowcami, rozwalając ich jak małe misiaczki. Najlepsze jest to, kiedy biegnąc odwracają się i zabijają dwóch stormtrooperów. Ci nie strzelali, tylko biegli za nimi. Genialne...
Ogólnie męczący film. Bardzo bolesny dla bardziej wymagających fanów Star Wars - jak dla mnie najgorszy z całej sagi. Film kładzie niestabilny scenariusz, przeładowany zbytnio fajerwerkami niepotrzebnymi wcale i ten patos... Brakowało amerykańskiej flagi jeszcze

Jakie są Wasze wrażenia?