Temat bardzo ciekawy, ale kariery nie zrobi, bo gdzie mu do "Jaki kołowrotek do metody" i "Jaki feeder do metody". Chętnie bym coś napisał, ale po prostu nie mam nic takiego, co jest ewidentnie kiepskie, ale z jakiegoś powodu lubię to, darzę sentymentem. Jeśli miałem jakiś badziew, bo np. nie było mnie stać na coś lepszego, to zawsze wiedziałem, że to szmelc, ale zaciskałem zęby, czekając na lepsze czasy. Gdy w końcu wymieniałem sprzęt, to badziew odchodził w niebyt. Łowię kijami i kołowrotkami, które mają po 20 lat, a nawet więcej, przyznaję, ale to inna historia, nie do tego tematu. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że gdy dawno temu kupowało się jakiś sprzęt, to jeśli nawet był do dramatyczny szajs, to wtedy człowiek widział to inaczej. Miałem szklane baty, i siódemkę, i ósemkę, i nawet dziesiątkę, ale nienawidziłem ich uczuciem najszczerszym, więc nie było się do czego przywiązać. Nie wyobrażam sobie, żebym łowił czymś takim tylko dlatego, że mam do tego sentyment. Gdybym nie rozebrał na części pierwszego pickera, takiego z prawdziwego zdarzenia, to pewnie mógłbym łowić nim dziś, mając banana na twarzy, bo czas pokazał, że to był naprawdę świetny kijek. W każdym razie miał dwie kapitalne szczytówki, jakich nigdy później nie miałem, nawet przy dużo droższych kijach. Nikt w to nie uwierzy, ale trudno, powtórzę: biała szczytówka, ta delikatniejsza, dwa razy (są świadkowie) zawiązała się w... supeł, gdy pękła napięta żyłka. Supeł między pierwszą i druga przelotką. Ktoś przebije?