Autor Wątek: Lorpio Super Grip Tył, podróba czy po prostu tandeta?  (Przeczytany 12207 razy)

Offline Luk

  • Administrator
  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 24 500
  • Reputacja: 2078
  • Płeć: Mężczyzna
  • Wędkarstwo rządzi!
  • Lokalizacja: Newark
Odp: Lorpio Super Grip Tył, podróba czy po prostu tandeta?
« Odpowiedź #45 dnia: 24.05.2020, 14:35 »
Potrzeba dużych pieniędzy żeby Twoje myślenie wprowadzić w życie. Startująca firma bez kontaktów nie będzie w stanie wynegocjować dobrej ceny, zamówi ilość która nie zrobi wrażenia na żadnym producencie. Trzeba mieć sieć dystrybucji i zdobyć zaufanie klientów.

Jak pisałem, Danny Fairbrass z Kordy zaczynał od sprzedawania ciężarków karpiowych na kompleksie łowisk w północnym Londynie. Więc nie trzeba było wcale wielkiej kasy. On korzystał z niszy jaka była na rynku, i to zadziałało. Preston też z garażowej produkcji w przeciągu niecałych 30 lat stał się jednym z głównych producentów sprzętu wędkarskiego w Europie, dzisiaj robi go dla wyczynowców głównie pod tą nazwą, ma też Koruma, Avid Carp i Sonubaits.

Czy w Polsce trzeba mieć siec dystrybucji? Przede wszystkim polskie firmy już ją mają (Lorpio, Mikado etc). A jak nie mają, to jest kwestia filmów na YT, artykułów i wizyt w samych sklepach. I zrobione.

Na polskim rynku wciąż są nisze, i jest miejsce aby się wepchać i ukroić kawałek tortu dla siebie. Trzeba jednak mieć pomysł. A tego właśnie brakuje. Wg mnie spowodowane jest to tym, że kierują nimi ludzie w starszym wieku, nie rozumiejący rynku wędkarskiego w Polsce (co zaprezentowało świetnie Lorpio, które jako jedyne weszło w 'nowe', zostawiając konkurentów lata świetlne za sobą), często nawet nie wędkujący. Aby taka firma robiąc koszyki zanętowe była na czasie i liczyła się na rynku, musi mieć udzi, którzy tam pracują nad nowościami, którzy udoskonalają to co stare, co widzą co jest na fali, co cieszy się popularnością. Jak zaczynałem łowić na Metodę, to podajniki z Prestona były kiepskie, miały nierozchylone żebra, wersje z amortyzatorem były wręcz fatalne, większość gum była sparciała już w sklepie. Teraz oni sprzedają system ICS, foremki są z przyciskiem... Nie zatrzymali się w czasie jak Wirek, ale poszli do przodu i cały czas idą. Ich oferta feederowa teraz jest wręcz imponująca, bo mają praktycznie wszystko. Zapewniam, że nie pracował nad tym zespół konstruktorów i wędkarzy, jak przy bolidach Formuły 1, ale kilku gości. Tak samo może zrobić Mikado czy Robinson :)
Lucjan

Offline Enzo

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 4 854
  • Reputacja: 321
  • Płeć: Mężczyzna
  • Lokalizacja: Katowice
  • Ulubione metody: bat i feeder
Odp: Lorpio Super Grip Tył, podróba czy po prostu tandeta?
« Odpowiedź #46 dnia: 24.05.2020, 15:06 »
Tak się składa że mam możliwość spotkania i rozmawiania z "mocnymi Polskiego rynku wędkarskiego " praktycznie każdy nie widzi potrzeby rozwijania się a najwygodniej jest później wprowadzić "podróbę " ???
-" wyczyn wg mnie stanowi o sile wędkarstwa - Luk "

Offline zwykly_michal

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 2 782
  • Reputacja: 236
  • Płeć: Mężczyzna
  • Lokalizacja: UK
  • Ulubione metody: waggler method
Odp: Lorpio Super Grip Tył, podróba czy po prostu tandeta?
« Odpowiedź #47 dnia: 24.05.2020, 15:35 »
Potrzeba dużych pieniędzy żeby Twoje myślenie wprowadzić w życie. Startująca firma bez kontaktów nie będzie w stanie wynegocjować dobrej ceny, zamówi ilość która nie zrobi wrażenia na żadnym producencie. Trzeba mieć sieć dystrybucji i zdobyć zaufanie klientów.

Jak pisałem, Danny Fairbrass z Kordy zaczynał od sprzedawania ciężarków karpiowych na kompleksie łowisk w północnym Londynie. Więc nie trzeba było wcale wielkiej kasy. On korzystał z niszy jaka była na rynku, i to zadziałało. Preston też z garażowej produkcji w przeciągu niecałych 30 lat stał się jednym z głównych producentów sprzętu wędkarskiego w Europie, dzisiaj robi go dla wyczynowców głównie pod tą nazwą, ma też Koruma, Avid Carp i Sonubaits.

Miałem na myśli handlowanie kołowrotkami. Nie ma szans żeby obyło się bez dużych nakładów. Produkt tego typu wymaga serwisu a to kolejny koszt.

To co piszesz jest gotowym pomysłem na biznes, dosłownie. Jeśli taki Wirek nie chce sam robić i woli klepać dla innych to można pójść do nich z projektem i niech klepią według wzoru. Mają bardzo dobrą jakość wykonania i nie byłoby rozczarowania. Później zostaje dystrybucja i można skorzystać z pomysłu założyciela Kordy.


Tak się składa że mam możliwość spotkania i rozmawiania z "mocnymi Polskiego rynku wędkarskiego " praktycznie każdy nie widzi potrzeby rozwijania się a najwygodniej jest później wprowadzić "podróbę " ???

Rozwój wymaga nakładów i nie ma gwarancji sukcesu. Nikt nie będzie chwalił się ile wersji produktu przepadło w trakcie projektowania a później testów. Ile to mogło kosztować?
Każda firma może założyć konto na alibabie i zamówić partię podróbek u Chińczyków. Ryzyko bliskie zeru, kupujesz sprawdzony towar i oferujesz w "konkurencyjnej" cenie. Twoja inwestycja zwraca się po kilku miesiącach.

Offline Syborg

  • Moderator Globalny
  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 10 021
  • Reputacja: 984
  • Płeć: Mężczyzna
  • Ulubione metody: spinning
Odp: Lorpio Super Grip Tył, podróba czy po prostu tandeta?
« Odpowiedź #48 dnia: 24.05.2020, 16:13 »
Czy można wyprodukować w Polsce kołowrotek wysokiej klasy? Można, bo to nie aż takie trudne. Sporo było u nas wytwórni kołowrotków, mniejszych i większych, więc to nie technologia jądrowa. Czy można wyprodukować w Polsce kołowrotek wysokiej klasy, ale dostępny dla szerokiego grona odbiorców, czyli w cenie ok. 500-700 zł? Nie można, bo jakość kosztuje. Niemcy produkowali w swoim kraju świetne kołowrotki, wyznaczające standardy, dlaczego już nie produkują, tylko naklejają naklejki na Chujkingi? Bo takie jest teraz życie. Regularnie odwiedzam niemieckie forum dla spinningistów, więc wiem, co ci ludzie kupują. Nie żałują na sprzęt, fakt, ale kupują też ogromne ilości chińskiej tanizny. Ba, nie ma tam głosów upominających się o rodzimy sprzęt. Niemcy?

To co w takim razie można, biorąc pod uwagę "grubsze" rzeczy? Można projektować kołowrotki i wędziska, a następnie zlecać produkcję chińczykom, mając kontrolę nad wszystkim. Tyle można. O drobnicy nie ma co gadać, bo to nie kręgosłup wędkarstwa. Woblery, błystki, gumy, przypony, spławiki, podbieraki, podpórki, pojemniki i pudełka, pokrowce, torby, ciuchy, obuwie, krzesła i fotele - to sobie można strugać, stawiając oczywiście na jakość, nie na cenę. A jeśli kiedyś polski wędkarz dorośnie do miana pasjonata, jak to jest w innych krajach, to pogadamy o reszcie. Dopóki większość wędkarzy kupuje sprzęt, wymagając jedynie niezbędnego minimum potrzebnego do wyciągania ryb z wody, dopóty będzie walka o przeżycie, a nie działalność długofalowa, nastawiona na jakość. Wędkarstwo nie jest wyjątkową branżą, bo podobnie jest np. z rowerami, motocyklami i resztą, więc nie odkrywamy Ameryki, snując swoje teorie o ogólnej bryndzy.

Naszym problemem nie jest sprzęt, jego ceny i dostęp, raczej traktowanie wędkarstwa przez zainteresowanych. Jedno z drugim jest powiązane, więc brak większych perspektyw. Mnie bardziej boli to, że skarbnik pobliskiego koła PZW łowi niewymiarowe sandacze i szczupaki, w okresie ochronnym i ponad limit, niż brak prawdziwie polskich kołowrotków czy wędzisk.
Jacek

Online Mosteque

  • Moderator Globalny
  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 35 044
  • Reputacja: 2239
  • Płeć: Mężczyzna
  • MFT
  • Lokalizacja: Jaktorów
  • Ulubione metody: method feeder
Odp: Lorpio Super Grip Tył, podróba czy po prostu tandeta?
« Odpowiedź #49 dnia: 24.05.2020, 16:30 »
Czy można wyprodukować w Polsce kołowrotek wysokiej klasy? Można, bo to nie aż takie trudne. Sporo było u nas wytwórni kołowrotków, mniejszych i większych, więc to nie technologia jądrowa. Czy można wyprodukować w Polsce kołowrotek wysokiej klasy, ale dostępny dla szerokiego grona odbiorców, czyli w cenie ok. 500-700 zł? Nie można, bo jakość kosztuje. Niemcy produkowali w swoim kraju świetne kołowrotki, wyznaczające standardy, dlaczego już nie produkują, tylko naklejają naklejki na Chujkingi? Bo takie jest teraz życie. Regularnie odwiedzam niemieckie forum dla spinningistów, więc wiem, co ci ludzie kupują. Nie żałują na sprzęt, fakt, ale kupują też ogromne ilości chińskiej tanizny. Ba, nie ma tam głosów upominających się o rodzimy sprzęt. Niemcy?

To co w takim razie można, biorąc pod uwagę "grubsze" rzeczy? Można projektować kołowrotki i wędziska, a następnie zlecać produkcję chińczykom, mając kontrolę nad wszystkim. Tyle można. O drobnicy nie ma co gadać, bo to nie kręgosłup wędkarstwa. Woblery, błystki, gumy, przypony, spławiki, podbieraki, podpórki, pojemniki i pudełka, pokrowce, torby, ciuchy, obuwie, krzesła i fotele - to sobie można strugać, stawiając oczywiście na jakość, nie na cenę. A jeśli kiedyś polski wędkarz dorośnie do miana pasjonata, jak to jest w innych krajach, to pogadamy o reszcie. Dopóki większość wędkarzy kupuje sprzęt, wymagając jedynie niezbędnego minimum potrzebnego do wyciągania ryb z wody, dopóty będzie walka o przeżycie, a nie działalność długofalowa, nastawiona na jakość. Wędkarstwo nie jest wyjątkową branżą, bo podobnie jest np. z rowerami, motocyklami i resztą, więc nie odkrywamy Ameryki, snując swoje teorie o ogólnej bryndzy.

Naszym problemem nie jest sprzęt, jego ceny i dostęp, raczej traktowanie wędkarstwa przez zainteresowanych. Jedno z drugim jest powiązane, więc brak większych perspektyw. Mnie bardziej boli to, że skarbnik pobliskiego koła PZW łowi niewymiarowe sandacze i szczupaki, w okresie ochronnym i ponad limit, niż brak prawdziwie polskich kołowrotków czy wędzisk.
Ano. Do tego skarbnika dodam, że w zeszłym roku odwiedziłem pewne zawody i prezes jednego z okolicznych kół łowił na stary teleskop sklejony plastrem...
Taki skarbnik i taki prezes - oto kręgosłup PZW.  Alegoryczna twarz polskiego wędkarza. Dla takich to kołowrotek z Lidla jest sprzętem luksusowym. I gdyby już zdecydował się na zakup takiego rarytasu jak omawiana tu podpórka od Lorpio, to nawet by mu brewka nie tykła, że tam są jakieś nadlweki, bo to jest poza horyzontem jego zdolności poznawczych.

Nie ma dla kogo otwierać w Polsce produkcji dóbr luksusowych. Dla każdej grupy hobbystycznej. Można sobie otworzyć manufakturę dla prawdziwych pasjonatów i strugać pojedyncze sztuki w cenie x5 podobnego jakościowo sprzętu masowej produkcji, ale z plakietką hand-made.

To nie Stany, że jak wprowadzisz coś na rynek i zarabiasz na tym 1 dolara, to po chwili jesteś milionerem. Nie ta skala. U nas 40 milionów obywateli nauczonych przez historię, że wełna nie wełna, byle dupa pełna. Tam 330 mln konsumentów z apetytem na coraz więcej, coraz lepszego.
Krwawy Michał

Viva la libertad, carajo!

Offline Krisss

  • Aktywny użytkownik
  • ***
  • Wiadomości: 210
  • Reputacja: 85
  • Lokalizacja: Rzeszów
Odp: Lorpio Super Grip Tył, podróba czy po prostu tandeta?
« Odpowiedź #50 dnia: 24.05.2020, 18:43 »
Widzę, że panuje jakieś ogólne przekonanie, że mocne firmy (wszystkie, nie tylko wędkarskie) wyrosły na wielkich pieniądzach i gwiazdkach spadających im z nieba. A to nieprawda. Owszem są takie, które na starcie miały duże wsparcie firmy matki, właściciel miał jakąś niezbyt powszechną wiedzę o zmianach w prawie lub zaczynające od wałków. Ale większość wyrosła na dobrym pomyśle, determinacji i ciężkiej pracy. I dzięki temu, że ich pomysłodawcy nie przeczytali na forum, że się nie da i, że trzeba dużo kapitału a pewności nie ma. Pewności nigdy nie ma, nawet wielcy producenci, przy ogromnych nakładach na wdrożenie i marketing zaliczają poważne wpadki i wycofują produkt z rynku. Nie jestem specjalistą od rynku wędkarskiego ale interesuję się motoryzacją. I tu można znaleźć kilka analogii. Kilkadziesiąt lat temu GB była potentatem w branży a Japończycy zaczynali od kopiowania europejskich samochodów, stawiając na jakość swoich produktów, bo tego bardzo brakowało na rynku. Angielskie, francuskie, włoskie i niemieckie samochody wtedy były dalekie od ideału albo bardzo drogie jeśli z bardziej luksusowych marek. Na początku wszyscy sie śmiali z Japończyków, że kto kupi takie odtwórcze samochody i to nie najładniejsze i z wnętrzami wołającymi o pomstę do nieba (ta sama sytuacja była w Stanach, gdzie jeszcze panował pogląd, że samochód powinien być wielkości domu, ważyć tyle co księżyc i palić 30 l/100 km). Ale okazało się, że te japońskie "gówna" jeżdżą i nie mają ochoty się zepsuć. Pojawiają się w nich z czasem coraz lepsze rozwiązania techniczne, w tym zupełnie autorskie. Do tego palą niewiele. Jak wyglądali japońscy producenci 10-15 lat temu? Toyota była chyba największym producentem na świecie, Honda była liderem w wydajności silników wolnossących i obie marki szczyciły się tym, że ich samochody są na długie lata. Gdyby nie skłonność do rdzewienia i zmian związanych z masowym kupowaniem diesli dzisiaj mogli by być absolutnymi dominatorami. Gdzie jest przemysł motoryzacyjny Wielkiej Brytanii? Nigdzie, klepią coś dla innych i mają kilka luksusowych marek z kapitałem praktycznie zewsząd poza Anglią. A tacy byli wielcy i wydawało się, że zawsze będą.

Kolejny przykład to motoryzacja koreańska. Zaczęli na poważnie 20 lat temu od zaopatrywania swoich rozwijających się rynków w tanie kopie Suzuki, Mazdy itp. Każdy w Europie śmiał się z ich produktów i wstyd było tym jeździć. Gdzie Kia/Hyundai są dzisiaj. Wystarczy wyjść na ulicę, żeby zobaczyć, że co drugi ładniejszy SUV jest z ich oferty. A wchodzili na rynek mocno konkurencyjny, gdzie Niemcy, Francuzi i Japończycy i Włosi dzieli tort między siebie i wydawało się, że nie ma miejsca na kolejnych. A oni dziś zjadają na śniadanie Toyotę, Hondę, Renault czy inne Citroeny i Fiaty. Może nie weszli na forum i nie przeczytali, że się nie da i dzięki temu nie ruszali na rynek z przekonaniem, że na pewno poniosą porażkę. A co dziś sprzedają Koreańczycy? Nic wybitnego. Praktycznie wszystkie silniki i skrzynie, już nie mówiąc o elektronice, to produkty wymyślone przez innych producentów. Tylko wybrane takie, które nie mają wrodzonych wad i wykonywane z większą dbałością niż np. Francuzi czy Włosi a i nawet Niemcy. Tam naprawdę nie ma nic wyjątkowego. Ale jest ładny design, jest sensowna jakość produkcji, jest dłuższa gwarancja i rozsądna cena. Nawet wsparcie finansowe zakupu dla klienta jest żadne w porównaniu do VW czy Mercedesa, gdzie samo dogodne i dedykowane finansowanie jest w stanie skłonić wielu klientów do zakupu samochodu właśnie z Mercedesa, Audi, Skody, Volkswagena czy Seata. Koreańczycy jeszcze tego nie mają ale jak w końcu dostrzegą ile to potrafi wnieść do sprzedaży, to odkroją kolejny kawałek tortu.

Wiadomo, że nie można tego odnosić idealnie do kołowrotków ale kilka podobieństw jest. Nie wiem jak w Shimano (jakoś nie lubię) ale Daiwa (moja miłość od dziecka) daje ostatnio mocno dupy na polu feederowym (innych nie obseruję).Na potrzeby maksymalizowania zysku tańsze modele są robione w jakimś Wietnamie i widać tego efekty. Swoją Ninję 6000 SS kupowałem trzy razy i ta trzecia też nie była taka jak miała być ale za radą Wonskiego postanowiłem ją zostawić i liczę, że wraz z pracą pod obciążeniem zniknie to skrzypienie przy bardzo wolnym kręceniu na włączonej blokadzie obrotów wstecznych. Mój serdeczny kolega też kupował dwa razy i też zostawił na tej samej zasadzie. Czyli na 5 sztuk, które mieliśmy w rękach żadna nie była do końca dobra. Tak to kołowrotek z budżetowej serii ale tak czy tak kosztuje 300 zł. Do tego ma prostokątny klip, który jest, trzeba sobie powiedzieć szczerze, daleki od tego czego można oczekiwać od kołowrotka do feedera. W gównianym Robinsonie Method Runner 406 za 130 zł mam okrągły i amortyzowany. I też mam dużej średnicy i płytką szpulę z alu. I na 3 egzemplarze, które w jakimś amoku od razu kupiłem, żaden nie wykazywał żadnych problemów z pracą. Poza tym, że od początku nie były tak spasowane i tak ładne jak Ninja. Niestety kołowrotki te mają poważny problem z hamulcem, bo po jego dokręceniu szpula ociera o tę górną nakrętkę i hamulec praktycznie nie działa albo działa jakimiś dziwnymi skokami. Poprawiłem to czwartą tarczą  w hamulcu (ze szpuli zapasowej) ale czy ktoś inny będzie się nad tym doktoryzował? Nie, rzuci w kąt i zaklnie, że kolejne 130 zł poszło w błoto ale z tyłu głowy miał już ryzyko porażki bo wydał 130 a 500 jak doradzali koledzy z forum.
To są właśnie problemy hurtowo ciągniętego szmelcu z Chin. Drobiazgi, które powodują, że to jest złom, choć cała koncepcja kołowrotka jest naprawdę bardzo dobra i wpisuje się moim zdaniem w potrzeby polskich wędkarzy na komercjach. Nie tych wybitnych zawodowców ale takich "niedzielnych", którzy oczekują dobrego sprzętu nawet nie łowiąc bardzo często, bo ich stać i przed kolegami też wstyd łowić byle czym. Tak jak z rowerami, ludzie kupują modele po 5 czy 7 tysięcy, chociaż jeżdżą tyle, że i taki za 1500 nie miałby szans się zużyć. Bo ich stać i chcą fajny sprzęt. Ale nie zawodniczy, bo to jest bezużyteczne na co dzień.

Z drugiej strony mamy Daiwy, Shimano, Okumy itp. Są niewątpliwie fachowcami, mają lata doświadczeń, sztab inżynierów, marketingowców i potężny park maszynowy. Ale taka wielkość zaczyna ciążyć kiedy trzeba wprowadzić szybko produkt dedykowany. i to być może tylko na jeden lub kilka rynków w Europie. Taki dyrektor generalny w Daiwie żeby puścić coś do produkcji i nie ryzykować posady (a to jest wartością nadrzędną dla zdecydowanej większości tak wysoko postawionych w korporacji osób) musi mieć pozytywne opinie z każdego z działów typu techniczny, marketingu, księgowości i oczywiście prawnego. Księgowy na każdą nowość kręci nosem, bo generuje koszty a przychody nie są pewne, techniczny chce bo to jego konik żeby wprowadzać innowacje, marketing chce żeby to się bardziej błyszczało niż było jakieś idealne technicznie. A prawnicy piszą tomiska opinii czy to nie narusza czyjejś własności intelektualnej i czy w razie wtopy będą mogli przerzucić na użytkowników wine, że produkt się psuje albo nie działa tak jak obiecywano. I tak do każdego wdrożenia potrzeba długich miesięcy a i tak może się okazać, że połowę ciekawych pomysłów trzeba wyrzucić, bo nie dostały akceptacji prawników i księgowych. Czy tak niewydolna organizacja jest jakimś konkurentem dla małej, sprytnej firmy, która korzysta z myśli technicznej wielkich ale nie celuje w masówkę tylko w konkretne potrzeby grupy klientów? Nie bardzo. Jeśli te Daiwy i Shimano sa takie nienaruszalne to skąd sprzedaż Centrisa z Prestona? Przecież to żaden cud (na nasze warunki) a kosztuje 800 zł i ludzie go kupują. Bo ma modny wygląd, jest dobrze zmontowany i projekt też nie jest jakiś z dupy. Ale czy w polskich realiach on jest wart takiej kasy? Nie. Może na angielskich płytkich i małych kałużach sprawdza się znakomicie i te 150 funtów, czyli ile tam wychodzi z przeliczenia, na tamtym rynku nie jest dużą kwotą. Ale my mamy komercje (i nie tylko) znacznie większe i takie gdzie trzeba mocnej maszyny. Chciałbym zobaczyć takiego odważnego, który tym Centrisem, na Grębowie, pościąga sobie 60 g podajniki z 90-100 metrów. A Grębów nie jest jedyny w Polsce gdzie warto łowić tak daleko. W zasadzie wszędzie, na większych zbiornikach, gdzie osiedlają się karpiarze ze swoimi łódkami trzeba się liczyć z tym, że większa ryba siedzi daleko od brzegu. Mówię o wannach, gdzie nie ma zatoczek i innych naturalnych, bezpiecznych schronień dla ryb.

Zresztą na rynku jest nie tylko Preston. Jest MAP, Matrix, Flagman i jeszcze kilku innych, którzy z produkcją kołowrotków mają tyle wspólnego co polska reprezentacja piłki nożnej z Mistrzostwem Świata w tej dyscyplinie. Kręcą się koło tych mistrzów, niby grają w to samo, jednak nadal są daleko za poziomem mistrzów. A jednak sprzedają, widać je, i nad wodą i na forum. Jednak da się podgryzać liderów i nie trzeba na to wywalać milionów. Ktoś wierzy, że takie miliony wydał Flagman? Bez jaj. Tu przewagą jest zrozumienie potrzeb klienta, sprytne podejście do poskładania, w większości, gotowych klocków i opakowanie tego w atrakcyjny sposób.

Serwis? A Daiwa ma serwisy w każdej gminie? Nie jest przypadkiem tak, że kołowrotki jadą do Niemiec do serwisu? Zresztą jak ktoś ma wątpliwości co do skomplikowania standardowych kołowrotków, to proszę sobie rozkręcić lub obejrzeć foty np. Wonskiego. Mówię o zwykłych maszynach, bez jakichś wydumanych systemów, które niedzielnemu wędkarzowi nic nie dają, bo nie doceni, że podajnik poleci 5 metrów dalej, bo sam nie potrafi tak powtarzalnie rzucić. Jak ma za blisko to założy 10 g cięższy i poleci tam gdzie miało polecieć. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że użycie dobrze wykonanych części i staranne ich zmontowanie wystarczy żeby 99 % tych kołowrotków była niezawodna przez okres gwarancji u każdego niedzielnego wędkarza. A u nie niedzielnego być może nawet dłużej, bo tacy umieją o sprzęt dbać i spada ryzyko przeciążenia np. nieumiejętnym holem, krzywo zakręconą korbką czy czymś podobnym.

Luk, moim zdaniem rynek wcale się nie kurczy a wręcz może się dynamicznie rozwijać, pomimo niżu demograficznego. On się tylko zmienia tak jak zmienia się podejście ludzi do wedkarstwa. Tylko trzeba popatrzeć na to szerzej niż rzeki i bajora PZW. Powstaje masa komercji, co rok przybywa no-killi a za chwilę tę samą dynamikę osiągnie powstawanie wód typowo klubowych. To jest naturalna konsekwencja zmiany pokoleniowej, coraz szerszego propagowania C&R i przede wszystkim tego, że dziś łowienie jest mega przyjemne i skuteczne w porównaniu do tego co było w moim dzieciństwie czy wczesnej młodości. Jeździło się nad rzeki i na jeziorka i 90 procent wypraw kończyła się brakiem ryby, za wyjątkiem 10 cm okazów lub jazgarzy w rzece. Technika była przedpotopowa (albo ja nie znałem tej nowszej), dostęp do wiedzy fachowców był żaden poza Wiadomościami Wędkarskimi. Dziś odpalasz Youtuba i mądrze wybierając filmy w tydzień wiesz o methodzie więcej niż w starych czasach wędkarz dowiedział się o technice łowienia przez całe życie. Oczywiście musisz to jeszcze wdrożyć w życie, znaleźć miejscówki itd. Ale starujesz od razu z bardzo dużą wiedzą (chyba, że zaczniesz się uczyć od Lucia, wtedy jesteś nadal w XiX wieku ;-)).
Dziś możesz zabrać syna/córkę na komercję, poskładać prosty zestaw do methody i jest ogromna szansa, ze już na pierwszym łowieniu pociecha zaliczy piękną rybę i będzie nią podekscytowana jeszcze kilka dni. Dokładnie tak wyglądała sytuacja z moimi synami. Wziąłem ich na Ranczo nad Jeziorkiem na kilka godzin i obaj wrócili ze złowionymi rybami (wrócili bez ryb, bo złowili i wypuścili). I młodszy syn zaliczył karpia prawie 5 kg, każdy się pewnie domyśla jaka to była walka kogoś, kto jest pierwszy raz na rybach z rybą tego rozmiaru. Ręce mu się trzęsły z emocji jeszcze z 10 minut po tym holu. I na powrocie od razu padły pytania kiedy pojedziemy jeszcze raz. I tak co drugi mój wyjazd jeżdżą ze mną. Nie są i nigdy pewnie nie będą wybitnymi wędkarzami, bo na razie nie widać takich ambicji ale nie wykluczam, że w swoim dorosłym życiu jedną z ich rozrywek będzie wędkarstwo. A u mnie skończyło się to nabyciem kolejnych wędek, kołowrotków, podajników, żyłek, krzeseł, parasoli itd. Słowem kilka tysięcy złotych żeby dzieci bawiły się w kulturalnych warunkach w miarę fajnym sprzętem. i jak ktoś chce się dorobić pieniędzy na tym sprzęcie, to powinien zauważyć tę grupę wędkarzy, którzy mają mało czasu przez pracę zawodową, bo nie siedzą na 8 godzinnych etatach i później nic ich nie interesuje co się dzieje z ich firmą, mają jakieś zasoby finansowe i chcą się wędkarstwem pobawić a nie szukać wielkich wyzwań i zawodowstwa. Oczekują dobrego sprzętu, który poprawia komfort tej zabawy. Oczekują wody gdzie są ryby, gdzie można wygodnie usiąść, zarezerwować miejscówkę, żeby nie wstawać o 4 rano i być pierwszym nad wodą, bo inaczej ktoś inny ją obsiądzie. Mają mnóstwo ekwipunku "biwakowego" i cieszą się miło spędzonym czasem nad wodą a nie siedzą spięci jak do skoku wpatrując się tylko w szczytówkę i nie kręci ich szukanie w tym wielkich wyzwań. Ale jednocześnie chcą czerpać od zawodowców typu Stachu i wiedzą, że warto zaklipować i łowić punktowo, bo mimo wszystko się wędkarsko z czasem rozwijają. Ale też chcą na tych rybach zrobić sobie dobrą kawę, usmażyć kawałek kiełbasy czy pogadać z towarzystwem. I dlatego są im potrzebne bezpieczne klipy, wolne biegi itp. A jednocześnie ludzie ci mają naprawdę masę kasy do wydania, jak na każde swoje hobby.
I co lepsze w wędkarzach typu moi synowie? Ponieważ zaczynają w dobie C&R dla nich naturalnym jest, że ryby się co do zasady wypuszcza. Dla odmiany ja wychowałem się w czasach kiedy naturalnym było zabijanie i zjadanie ryby. Mając 15 lat wystarczyło mi 10 min., trochę wody i nóż a spory leszek leżał już na talerzu w formie dzwonków, posolony i popieprzony i czekający na usmażenie. Dlatego tak trudno odzwyczaić ludzi w moim wieku czy starszych od tego, że ryby się zabiera. Jak ktoś to robił przez 30 czy 50 lat, to nie od razu przekona się do zmiany. Ale te pokolenia powoli znikają, trochę młodsi zmieniają swoje podejście. A ci nowi, młodzi nie potrzebują tego, bo ryby są w Makro, Lidlu, Biedronce i osiedlowych delikatesach. I to już gotowe do przyrządzenia. Nie trzeba zabijać, obcinać, łba, bebeszyć flaków itd.

A jeśli chodzi o stan rzek i jak to kiedyś "pięknie" było, to pamiętam jak jeździłem z ojcem nad San (Stalowa Wola) i łowiliśmy ryby i je wypuszczali. I nie dlatego, że byliśmy C&R, tylko dlatego, że San na wysokości Stalowej Woli był wtedy śmierdzącym ściekiem i ojciec nigdy by mi nie pozwolił takiej ryby przynieść do domu. Jadło się tylko takie złowione w stawach, jeziorkach, gdzie woda była dużo czystsza, bo i rolnictwo nie było tak chemiczne jak teraz a i intensywność zabudowy była mniejsza i ludzie generalnie produkowali mniej syfu niż dzisiaj. Patrząc na ten San dzisiaj, to jest to mega czysta woda (choć nadal nie jakaś cudowna obiektywnie) i ludzie łowią tam ryby i to wcale nie jakoś dramatycznie mało. Niestety rzeka jest strasznie zarośnięta itam gdzie były 20 lat temu fajne wyspy czy miejscówki są teraz tylko krzaczory. No i wedkarzy jest też duuuuużo mniej. W przeciwieństwie do no-killi i komercji, gdzie w weekendy jest zawsze pełny stan.

Wiem, że Ty i wielu doświadczonych wędkarzy z tego forum jesteście na innym poziomie wędkarstwa i dla Was złowienie karpia czy jesiotra na komercji to żadna przyjemność i szukacie innych wyzwań. Ale to nie tylko Wy dajecie zarobić firmom wędkarskim. A wręcz jestem przekonany, że jeśli nie już, to najdalej za kilka lat będziecie w mniejszości (jeśli chodzi o wielkość wydatków) w stosunku do wędkarzy typowo rekreacyjnych, niedzielnych.
Komercje też się zmieniają i urozmaicają ofertę. Pojawiają się ciekawsze dołki a nie wanny po hodwolach, pojawiają się inne ryby a nie tylko karpie i jesiotry. Cześć komercji staje się zbyt karpiowych przez poważny desant karpiarzy i feederowcy dostaną mniejsze wody z leszkami, karasiami, dużymi płociami, jaziami i całą resztą białorybu. Do tego dojdą wody klubowe i rekreacyjny wędkarz będzie miał kompletnie wyje...ne na PZW i ich rabunkową gospodarkę i ustalane z palca opłaty. Nie mówię, że dla ogólnego stanu rzek i jezior i zachowania ich naturalnych walorów wędkarskich to tak bardzo dobrze ale ludzie wybierają łatwiejsze rozwiązania i trudno im się dziwić.

Jeszcze o PZW, powiedzcie mi jaki jest sens tych opłat jeżeli za 300 zł emeryt może siedzieć 300 dni w roku nad wodą i wyjadać wszystkie ryby jakie uda mu się złowić a rekreacyjny wędkarz jak chce skoczyć na no-killa 5 razy w roku, to płaci dniówkę 40 zł? przecież to jest jakiś absurd biznesowy, skoro ten sam wędkarz może pojechać z dwoma wędkami na Grębów albo na Ranczo i będzie go to kosztować 20-25 zł. I jak zechce ze sobą wziąć dwóch synów, to tylko za to dopłaci (za wędkę lub za osobę w zależności od łowiska) a na PZW nie można więcej niż dwie wędki i nie można za to dopłacić. Co za kretyn to wymyślił? Czemu nie mam możliwości zapłacić np. 50 zł za dzień i połowić z dwoma synami na wodzie PZW? Mam im kazać wyrobić karty? Przecież te całe egzaminy na kartę to obecnie jedna wielka fikcja i jak ktoś jest no-kill, to w zasadzie nieprzydatna wiedza. Egzamin nauczył Was rozpoznania ryby? Mnie nie, pomimo, że w 1989 roku kiedy go zdawałem to nie było takie hop-siup i wielu moich kolegów zaliczało poprawki. Dziś jest internet w telefonie i sprawdzenie okresu ochronnego czy wymiaru trwa sekundę. A tym bardziej, że na wielu zbiornikach PZW są jeszcze dodatkowe wymagania co do okresów z zakazem zabierania czy wymiarów i bez tego internetu, to można sobie jeszcze narobić kłopotów łamiąc wewnętrzny regulamin łowiska. Oczywiście nawet gdybyśmy z synami brali ryby (chętnie bym to widział za to dodatkową opłatę jak ktoś ma ochotę) to i tak przecież w ramach jednego, mojego limitu wynikającego z mojej opłaty. Jak oni chcą konkurować o mnie i moje pieniądze takimi absurdami?

Edit.
Syborg, ja nie piszę o kołowrotku wysokiej klasy i tym bardziej nie do spinningu. Ten rynek jest tak konkurencyjny, że nawet wroga bym nie wysłał na jego podbój z nową firmą.
Ja pisze o kołowrotku za 300-400 zł z bezpiecznym klipem, być może z WB, w nowoczesnej stylistyce, estetycznym designie i ładną (oraz trwałą) pracą. Czyli takie jak ten mój Robinson tylko bez błędów konstrukcyjnych w hamulcu, ładniejszy i zmontowany jak nawet tanie Daiwy czyli zwarty, bez luzów. Do tego fajna, płytka szpula z potencjałem na dalsze rzuty i bez potrzeby nawijania pół kilometra żyłki 0,22 - 0,23. I wskazuję, że można to osiągnąć z chińskiech klocków kołowrotkowych tylko trzeba opracować nową szpulę i zadbać o jakość materiałów i montażu.

Swoją drogą ktoś mi wyjaśni po kiego ch... takie głębokie szpule w tych, jak by nie patrzył, małych kołowrotkach? Przecież nikt normalny nie będzie nawijał tam żyłki do suszenia bielizny typu 0,40 ani nikt przy feederze nie potrzebuje 300 metrów żyłki. Przy spinningu czy matchu tym bardziej. Z moich amatorskich obserwacji szpula o pojemności 150 metrów żyłki 0,28 jest zupełnie wystarczająca dla każdego. I tak chyba nikt nie łowi grubiej niż to 0,28 a nawet jak ktoś łowi feederem na dystansach typu 120 metrów to i tak ze strzałówką i żyłką 0,20-0,23, bo takim grubasem jak 0,28 ciężko rzucić tak daleko.

Offline Koń

  • Moderator Globalny
  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 3 606
  • Reputacja: 533
Odp: Lorpio Super Grip Tył, podróba czy po prostu tandeta?
« Odpowiedź #51 dnia: 24.05.2020, 20:19 »
Michał, trochę przesadzasz z tym opisem. Wielu wędkarzy u nas na forum to jednocześnie pasjonaci i gadżeciarze. Nie ma się co oszukiwać, że wydajemy więcej na sprzęt niż średnia wyciągnięta z przeciętnego członka ;) Ale z tego co widzę u siebie, to nie ma tak, że 90% łowi zdezelowanym sprzętem z bazaru, byle taniej. Nawet jeśli nie jest to sprzęt za grube setki, to jest w miarę nawet dobrany, i zazwyczaj chociaz podstawowo zadbany. Nie ma szmerów bajerów, ale jak widzę łowią dość komfortowo. Inna sprawa, że często wybór teleskopu to kwestia transportu. Sporo wędkarzy dojeżdża nad wodę rowerem, skuterem czy jakimś niewielkim hatchbackiem. Wyobrażasz sobie kogoś takiego z kijem float 3,96 m w dwuskładzie?

Nie poruszam tu kwestii zamożności portfela, bo jeśli ktoś łowi 'słabym sprzętem' z tego powodu, to nie możemy w żadnym wypadku się ze tego naśmiewać czy krytykować. A pewna istotna część 'dziadków' łowi tym a nie czymś innym z tego powodu właśnie.

Offline Syborg

  • Moderator Globalny
  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 10 021
  • Reputacja: 984
  • Płeć: Mężczyzna
  • Ulubione metody: spinning
Odp: Lorpio Super Grip Tył, podróba czy po prostu tandeta?
« Odpowiedź #52 dnia: 24.05.2020, 20:49 »
Mateusz, dobrze wiesz, że nie chodzi o to, żeby naśmiewać się z kogoś, kto łowi kiepskim sprzętem, bo go nie stać na lepszy. Idzie o filozofię, podejście do łowienia - ma być maksymalnie duży stosunek wyjętych ryb do kosztu zakupu, z pominięciem kwestii związanych z przyjemnością łowienia.

Ostatnio bawiłem się z okoniami, paprochy i takie tam. Usiadł koło mnie gość, raczej niemłody, i zaczął łowić dwoma kijami, metodą spławikową. Jeden z jego kijów miał może 160 cm długości, był uzbrojony w trzy przelotki, a szczytówka miała jakiś 7-8 mm grubości (kij ewidentnie kiedyś złamany). Zrobiło mi się gościa żal, tak po ludzku. Nawet pomyślałem, że skoczę do domu i przywiozę mu jakiś kij, nawet z kołowrotkiem. Ale okazało się, że dziadek przyjechał autem wartym 10 moich, więc już się nie wyrywałem do caritasowania. Gdyby nie to, że wrzucał rybki do siatki, to bym pomyślał, że łowi na żywca (później nawet się zastanawiałem, kto skrobie te mikrusy, ale wiadomi - żona). Zresztą, uj wie, kto był bardziej szczęśliwy na tych rybach...
Jacek

Offline Koń

  • Moderator Globalny
  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 3 606
  • Reputacja: 533
Odp: Lorpio Super Grip Tył, podróba czy po prostu tandeta?
« Odpowiedź #53 dnia: 24.05.2020, 21:09 »
Jasne, wiem. Chciałem tylko zaakcentować to co powiedziałem.

Online Azymut

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 3 447
  • Reputacja: 578
  • Płeć: Mężczyzna
  • Ulubione metody: waggler i feeder
Odp: Lorpio Super Grip Tył, podróba czy po prostu tandeta?
« Odpowiedź #54 dnia: 24.05.2020, 21:33 »
Wracając do podbicia rynku, jedynym wyjściem jest zrobić coś, czego nie ma w regularnej ofercie inna firma/y.

Niby trudne prawda? Ale żeby nie było, że mądrkuje się podam pierwszy lepszy przykład. Np. wędkarstwo survivalowe. Wędki typu 2,7 z dopałka na 3,3 i tak dalej, 3,0-3,6 i powiedzmy 3,3-3,9 metra. Krótkie długości transportowe, rozwiązanie jak kiedyś u Drennana, do tego np. torba wędkarska z kołkami i rączka wysuwana, tworząca ala wózek, do której kompatybilna będzie inna torba typu chlebak, i pokrowiec na wędki plus osprzęt, jak parasol, kijki dystansowe, kompaktowy podbierak.

Rozumiecie wizję? Kompleksowy, kompatybilny zestaw wędkarski, wędki typu 2in1, pokrowiec skrojony pod te konkretne długości transportowe wędki, do tego kompaktowy podbierak, parasol, mini fotel, lekki, z tacka i karuzela chowana do schowków w fotelu, coś ala Caperlan, torba z kołkami i rączka ala wózek jednocześnie która będzie kompatybilna z drugą torba, i pokrowcem. Krzesełko z pasami na plecy, full opcja na typowe podchody pod najdziksze miejsca na łowiskach.

Ktoś powie Korum ma coś podobnego. Niby ma podobne, ale nie do końca. Na nasze Polskie wody, czy wszystko na wschód od nas, do Skandynawii, na wody Czeskie, idealne rozwiązanie dla pasjonatów, ludzi pragnących podbić najdalsze, najdziksze czesci łowisk, gdzie wędkarstwo miesza się z wyprawa ala survival. My, czy nasi sąsiedzi mamy do tego odpowiednie wody, i mentalność. Im dalej na zachód tym będzie gorzej z jednym i drugim, ale to jest przykładowa nisza, kompletna pustka na rynku, gdzie warto by uderzyć. Ja mając możliwości kupna takiego zestawu all in one, biorę w ciemno. Bo marzy mi się zaszyc sie gdzieś na najdalszym odludziu, gdzie nigdy nikomu się nie chciało dochodzić i łowić w totalnej dziczy.

Jest koncepcja, są myślę dobre warunki zbytu, produkcja podparta motywacyjnymi filmami na YouTube rozpalającymi nasze wędkarskie serca, i już można mówić o Polskiej innowacji.
https://www.instagram.com/match_n_feeder/

PB:
Karp 93 cm, (83 cm PZW)
Amur 83 cm,
Jesiotr 110 cm,
Lin 52 cm,
Karaś pospolity 41 cm,
Karaś srebrzysty 44 cm,
Leszcz 69 cm,
Jaź 50 cm,
Płoć 37 cm.

Offline key_kr

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 853
  • Reputacja: 68
  • Płeć: Mężczyzna
  • Lokalizacja: Kraków
Odp: Lorpio Super Grip Tył, podróba czy po prostu tandeta?
« Odpowiedź #55 dnia: 24.05.2020, 23:40 »
Tak , dołączą się do tego wędkarze rowerowi 8).
Ja w spiningach mam same trójskłady np robione w pracowniach :fish: robione pod dojazdy w dziczy.

Offline Luk

  • Administrator
  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 24 500
  • Reputacja: 2078
  • Płeć: Mężczyzna
  • Wędkarstwo rządzi!
  • Lokalizacja: Newark
Odp: Lorpio Super Grip Tył, podróba czy po prostu tandeta?
« Odpowiedź #56 dnia: 25.05.2020, 10:14 »
Ano. Do tego skarbnika dodam, że w zeszłym roku odwiedziłem pewne zawody i prezes jednego z okolicznych kół łowił na stary teleskop sklejony plastrem...
Taki skarbnik i taki prezes - oto kręgosłup PZW.  Alegoryczna twarz polskiego wędkarza. Dla takich to kołowrotek z Lidla jest sprzętem luksusowym. I gdyby już zdecydował się na zakup takiego rarytasu jak omawiana tu podpórka od Lorpio, to nawet by mu brewka nie tykła, że tam są jakieś nadlweki, bo to jest poza horyzontem jego zdolności poznawczych.

Nie ma dla kogo otwierać w Polsce produkcji dóbr luksusowych. Dla każdej grupy hobbystycznej. Można sobie otworzyć manufakturę dla prawdziwych pasjonatów i strugać pojedyncze sztuki w cenie x5 podobnego jakościowo sprzętu masowej produkcji, ale z plakietką hand-made.

To nie Stany, że jak wprowadzisz coś na rynek i zarabiasz na tym 1 dolara, to po chwili jesteś milionerem. Nie ta skala. U nas 40 milionów obywateli nauczonych przez historię, że wełna nie wełna, byle dupa pełna. Tam 330 mln konsumentów z apetytem na coraz więcej, coraz lepszego.

Michał, musiałbyś pojechac na Śląsk, na takie Ochaby, Dzierżno czy inne Śródlesie (Śląsk Opolski), wtedy byś zobaczył sprzęt wędkarzy. Wg mnie gdzies na wsiach zabitych dechami ludzie mają taki kiepski sprzęt, teraz jednak wielu ma naprawdę sporo kasy w kijacjh, kręciołach, namiotach itd. Na ten przykład łódka zanętowa to juz powszechne wyposażenie u karpiarza na Śląsku, i uważam, że tego jest więcej niż w UK.

Kolejna rzecz to wyznaczanie trendów. Bata (czeska firma obuwnicza) wysłała dwóch przedstawicieli do kraju afrykańskiego bodajże jeszcze przed II WŚ. Jeden zadzwonił do firmy mówiąc, że nic się nie da tu zrobić, bo tam nikt nie chodzi w butach, drugi zaś powiedział coś odwrotnego, dla niego była to żyła złota, bo tu jeszcze nikt butów nie posiadał :) Inne spojrzenie i inne podejście.

W Polsce od lat naciska się na sprzedaż tego co tanie. Ludzie dawniej zwłaszcza woleli coś tańszego, co nie było równowartością ich wypłaty. Ale sytuacja się poprawiła, finansowo Polacy stoją lepiej. Dlatego aby sprzedawać np. sprzęt o charakterystyce wyczynowej, czyli taki pod zawody, potrzeba...zawodów. To nie przypadek, ze Angole mają tak wiele patentów. Oni robią je z myślą o wyczynowcach głównie, bo tam jest ciągła 'wojna' o wynik. I idzie to dalej. U nas więc aby sprzedawać coś takiego, trzeba stworzyć odpowiednie rozgrywki wpierw. I wtedy to ruszy, podparte oczywiście filmami i artykułami. To przykład oczywiście. W przypadku 'Wirka bis' nie trzeba tylko zawodów ale wędkarzy, którzy będą pokazywać jak używać koszyków, ryby jakie łowią dzięki nowym modelom. Wtedy to chwyci dość szybko. Sklepom wystarczy przedstawić katalog z opisem każdego koszyka, aby sprzedawca i klient wiedzieli co z czym się je. Czy Wirek zwykły tak kiedyś zrobił? Oczywiście, że raczej nie. Ja nie wiem w ogóle, jak można liczyć, że coś się będzie sprzedawać samo z siebie. Czy nie zastanawiał się ktoś w Polsce, dlaczego Brytole mają tak wiele produktów opakowanych w ten sposób, ze w środku jest instrukcja z rysunkami? Bo szukający czegoś klient w sklepie może nie wiedzieć, a tak... :)

I teraz kolejna rzecz - grupy docelowe. Każda firma powinna określić swoją grupę docelową. Nie rozumiem, dlaczego w Polsce większość firm typuje klienta biednego, co nie śmierdzi groszem. Dlaczego nie mieć szerszej grupy, a przede wszystkim dlaczego nie celować w klienta ze średniej i wyższej półki? Mniej sprzętu ale droższy, więc mniej reklamacji, więcej kasy z marży, mniej miejsca magazynowego itd? A tu wszyscy jak jeden robią to samo. Już z tego powodu logiczne jest zrobienie czegoś na opak, aby nie być jedną z dziesięciu takich samych firm, ale mieć inny zakres. Wielu by powiedziało, ze to nie przejdzie, zerknijcie na Feeder Baita. Cena zanęt za kilo wyższa niż mieszanek Sonu/Dynamite/Bait-tech - i klienci są. Jest to potwierdzenie, że jak najbardziej można :) Inny przykład to Flagman. Pominę to, że sprzedają podróbki, jednak oni celują w średnio zamożnego klienta lub tego co ma więcej kaski - proszę, masa Polaków chce mieć ich kije. Przecież to jest tak czytelny przykład wstrzelenia się w odpowiedni segment, że aż bolą oczy :)

Zerknijcie co zrobił taki Korum. Wyczyn to domena Prestona, więc co oferuje Korum? W rzeczywistości brytyjskiej skupia się na łowieniu linów, brzan, kleni i leszczy oraz karpi. Zwłaszcza wędkarstwo brzanowe jest tu dobrze rozwijane. Kije brzanowe z Koruma mają niską cenę, i wg mnie są często lepsze niż dwu lub trzykrotnie droższe odpowiedniki z Greysa, Daiwy czy Shimano. A brzanówki 2.5 lb to po prostu strzał w dychę. Więc tu mamy inwestowanie w dany styl łowienia, który pokazują odpowiednio testerzy na filmach i w artykułach (kije, kołowrotki, żyłki, zestawy, koszyki, haki, materiał na przypony itd). I powstały oprócz świetnych wędek i inne rzeczy jak np. stojak brzanowy na rzeki, który w pierwszej wersji był kiepski strasznie, w drugiej zaś już nie ma konkurencji. Korum przebił Drennana w wędkarstwie brzanowym, dało się? Dało... Bez wymyślania koła jeszcze raz. Teraz Korum korzysta z tego na maksa. Aczkolwiek wpadli w pewną pułapkę. Wielu nie chce ich wędek, bo są zbyt tanie. Nie ważne, że dobre, są zbyt tanie i chcą mieć coś 'lepszego'. A lżejsza brzanówka z Daiwy wcale nie musi być lepsza, bo ani się tym nie zarzuca co chwilę, ani nie używa małych kręciołów, więc maa waga nie ma to żadnego wpływu, oprócz psychologicznego wg mnie. Ale to inny problem :) Po prostu brakuje brzanówki z Prestona w wyższej cenie dla takich z głębszą kieszenią i wymaganiami :)

No i jeszcze jedna rzecz. W takim UK ich związek wędkarski jak i rząd, wspierają przemysł wędkarski, aby się rozwijał jak najbardziej. U nas tego nie ma prawie w ogóle, można rzec wręcz o rzucaniu kłód pod nogi. Samo PZW to obraz nędzy i rozpaczy tutaj. Przez wiele lat działacze korzystali ze 'specjalnych' kontraktów z firmami (dobrych głównie dla nich samych), niszcząc lub hamując rozwój wędkarstwa. Idioci z kapitanatu wciąż nie rozumieją, że zawody mają aktywizować jak największą liczbę wędkarzy, nie zaś być sportem olimpijskim dla wąskiej garstki (patrz beznadziejny regulamin). Tam daje się małpom kierować autobusem, pan Iwański wg mnie to dobry przykład, jak i otoczka towarzysząca narodzinom rozgrywek feederowych w Polsce ;) U nas zrobiono je aby wyłonić ekipę na MŚ, jest to tak żałosne, że aż boli :facepalm: Dlatego w UK pomimo kryzysu demograficznego (tam już on jest, w Polsce się dopiero zacznie) wciąż są mocni, u nas zaś ryba popsuta jest już u głowy. W UK ich związek wędkarski organizuje największe z zawodów na komercjach i na rzekach, Fishomanię i Riverfest. Chętnych jest razem około 7-8 tysięcy aby w nich wystartować. Gdyby w PZW pracowali normalni ludzie a nie wąsate dziady powiązane z SB i WSI, byłoby inaczej...
Lucjan

Online Mosteque

  • Moderator Globalny
  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 35 044
  • Reputacja: 2239
  • Płeć: Mężczyzna
  • MFT
  • Lokalizacja: Jaktorów
  • Ulubione metody: method feeder
Odp: Lorpio Super Grip Tył, podróba czy po prostu tandeta?
« Odpowiedź #57 dnia: 25.05.2020, 10:24 »
Panowie, kiedy ostatnio byliście na "zwykłym"PZW?
Bo ja jeżdżę na takie zwykłe i na nokill. To są dwa światy. Jasne, są wędkarze jak ja, co łowią tu i tu. Ale jest też większa grupa, która łowi tylko tam, gdzie ryby można brać. I jest, jak opisał to wcześniej Jacek. Sprzęt po dziadku, klejony na taśmę, a auto za 50 tysięcy.
Jasne, są ludzie z dobrym sprzętem. Są też tacy ze sprzętem za grube tysiące, a tłukący każą rybkę w łeb. Jednak większość ze stałych bywalców (właśnie z tych stałych, co prawie codziennie łowią) nie traktuje wędkarstwa jako czegoś, w czym lokują swoje oszczędności, bo im sprawia frajdę kompletowanie sprzętu.

Więc nie piszczcie mi o Ochabach czy DD...
Krwawy Michał

Viva la libertad, carajo!

Offline Luk

  • Administrator
  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 24 500
  • Reputacja: 2078
  • Płeć: Mężczyzna
  • Wędkarstwo rządzi!
  • Lokalizacja: Newark
Odp: Lorpio Super Grip Tył, podróba czy po prostu tandeta?
« Odpowiedź #58 dnia: 25.05.2020, 10:34 »
Jeszcze o PZW, powiedzcie mi jaki jest sens tych opłat jeżeli za 300 zł emeryt może siedzieć 300 dni w roku nad wodą i wyjadać wszystkie ryby jakie uda mu się złowić a rekreacyjny wędkarz jak chce skoczyć na no-killa 5 razy w roku, to płaci dniówkę 40 zł? przecież to jest jakiś absurd biznesowy, skoro ten sam wędkarz może pojechać z dwoma wędkami na Grębów albo na Ranczo i będzie go to kosztować 20-25 zł. I jak zechce ze sobą wziąć dwóch synów, to tylko za to dopłaci (za wędkę lub za osobę w zależności od łowiska) a na PZW nie można więcej niż dwie wędki i nie można za to dopłacić. Co za kretyn to wymyślił? Czemu nie mam możliwości zapłacić np. 50 zł za dzień i połowić z dwoma synami na wodzie PZW? Mam im kazać wyrobić karty? Przecież te całe egzaminy na kartę to obecnie jedna wielka fikcja i jak ktoś jest no-kill, to w zasadzie nieprzydatna wiedza. Egzamin nauczył Was rozpoznania ryby? Mnie nie, pomimo, że w 1989 roku kiedy go zdawałem to nie było takie hop-siup i wielu moich kolegów zaliczało poprawki. Dziś jest internet w telefonie i sprawdzenie okresu ochronnego czy wymiaru trwa sekundę. A tym bardziej, że na wielu zbiornikach PZW są jeszcze dodatkowe wymagania co do okresów z zakazem zabierania czy wymiarów i bez tego internetu, to można sobie jeszcze narobić kłopotów łamiąc wewnętrzny regulamin łowiska. Oczywiście nawet gdybyśmy z synami brali ryby (chętnie bym to widział za to dodatkową opłatę jak ktoś ma ochotę) to i tak przecież w ramach jednego, mojego limitu wynikającego z mojej opłaty. Jak oni chcą konkurować o mnie i moje pieniądze takimi absurdami?

Wędkarze powinni zrozumieć, że władze PZW to nie są wędkarze mający służyć wędkarzom, ale goście, co 'dostali' pracę w spółce działającej jak za czasów PRL, dzięki znajomościom lub plecom, gdzie się zarządza po pereelowsku. Oni nie mają za zadanie zapewnić jak najlepszych warunków do wędkowania członkom związku, oni są tam aby jak najwięcej nachapać dla siebie. Wędkarze tego nie rozumieją, do tego wielu ustawia się nie jako członkowie stowarzyszenia, ale klienci, którzy sami chcą jak najwięcej przywilejów i możliwości aby się nachapać. Więc mamy do czynienia z rodzajem działania, gdzie i władze, i członkowie w dużej mierze, działają na szkodę wędkarstwa, jak i  swoją. Gdyby związek miał 800 tysięcy wędkarzy i łowiska zbliżone do komercji w odpowiedniej liczbie na okręg, to wtedy miałby o wiele większą kasę, co się wiąże i z wyższymi zarobkami prezesów i innych pracowników. To dla mnie oczywiste. Ale nie dla tych tygrysów biznesu z wąsiskami. Polecam zerknąć jak oni podchodzą do tematu zawodów. Tępe dzidy nie rozumieją, że im więcej startujących tym lepiej dla związku, dla ich samych. Oni jednak niczym w PRL czy innym DDR chcą sportu organizowanego na modłę olimpijską. Dlatego myślą, że jak skopiują regulamin z MŚ, to jest to mądry ruch. Betony zbrojone :facepalm:  nauczyli się żerować na tego typu rzeczach, w końcu wielu SB-ków i partyjniaków z PZPR przeskoczyło do związków sportowych i wysysa kase jak może. Kto pamięta jak z polską reprezentacją piki nożnej jeździła czereda działaczy na mecze, urządzając pijatyki w hotelach, często zapraszając do biesiad zawodników? Tak się pasożytuje na danej organizacji. Mamy to samo w PZW, wciąż. PRL wiecznie żywy.

Ogólnie zgadzam się z Twym wpisem, gdyby takich jak my było więcej we władzach PZW... :)
Lucjan

Offline Luk

  • Administrator
  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 24 500
  • Reputacja: 2078
  • Płeć: Mężczyzna
  • Wędkarstwo rządzi!
  • Lokalizacja: Newark
Odp: Lorpio Super Grip Tył, podróba czy po prostu tandeta?
« Odpowiedź #59 dnia: 25.05.2020, 10:47 »
Panowie, kiedy ostatnio byliście na "zwykłym"PZW?
Bo ja jeżdżę na takie zwykłe i na nokill. To są dwa światy. Jasne, są wędkarze jak ja, co łowią tu i tu. Ale jest też większa grupa, która łowi tylko tam, gdzie ryby można brać. I jest, jak opisał to wcześniej Jacek. Sprzęt po dziadku, klejony na taśmę, a auto za 50 tysięcy.
Jasne, są ludzie z dobrym sprzętem. Są też tacy ze sprzętem za grube tysiące, a tłukący każą rybkę w łeb. Jednak większość ze stałych bywalców (właśnie z tych stałych, co prawie codziennie łowią) nie traktuje wędkarstwa jako czegoś, w czym lokują swoje oszczędności, bo im sprawia frajdę kompletowanie sprzętu.

Więc nie piszczcie mi o Ochabach czy DD...

Michał, ale mam wrażenie, że piszesz o tych, co mają powyżej 60 lat :) Im nie sprzedasz zbyt wiele, i dobrze o tym wiedzą dobre firmy wędkarskie. Bo ci co wydają najwięcej, to ci co mają pracę, a więc aktywni zawodowo. Ja przyznam, że w moim wieku wędkarze na wodach PZW, plus minus 10 lat, mają wcale niezły sprzęt, nie stwierdzałem klejonych teleskopów.

Więc tu o czym powinniśmy pisać? W UK wielu emerytowanych wędkarzy ma sprzęt z poprzedniej epoki i łowi kijami mającymi po 20 lub więcej lat. Im tutaj Drennany czy Prestony wiele nie sprzedadzą, i nie do nich kierują swą ofertę. Podobnie jest więc w Polsce. Nie rozumiem jaki jest sens dopasowywać się ofertowo  do kogoś, kto chce aby karta mu się zwróciła? Zarabia się na tych, co chcą wydać tutaj dużo więcej. I o nich mowa. Do tego tutaj można 'tworzyć' grupę klientów odpowiednim działaniem, której w Polsce obecnie nie ma :)

I nie jest to wcale nisza, wędkarze mający lepszy sprzęt niż taki Jaxon. Do tego polskie firmy powinny kombinować jak ogólnie docierać do wędkarzy. Skoro wciąż wielu nie ma Facebooka lub nie ogląda czegoś na YT, to trzeba innych form reklamy. Konkursy w sklepach, newslettery wysyłane pod adres pocztą lub w formie gazetek do wzięcia w sklepach wędkarskich mogą wiele załatwić. Kwestia dopasowania się. Wielu starszych wędkarzy nie wie co im da nowy sprzęt, techniki. Jasne, że są konserwatystami, jednak jak nie wiedzą i nie rozumieją czegoś, to jak mają to kupić? :)
Lucjan