Dobra, wystarczy tego puszenia się. Mowa była o bolonkach, a nie o spinningach, pickerach czy kijach do wyszarpywania dorszy, prawda? Każdy rozgarnięty wędkarz wie, że skutecznie i całkiem przyjemnie można łowić stosunkowo tanim sprzętem, jednak w tym przypadku doświadczeni koledzy sugerowali, że nie ma co się rzucać na siedmiometrowe bolonki, które są tanie i najzwyczajniej w świecie siermiężne. Mogę z radością łowić spinningiem za sto złotych, ale raczej wolałbym ukręcić sobie pitola obcęgami, niż machać siedmiometrową bolonką za 150 czy 200 złotych. Były też całkiem słuszne sugestie kupna bolonki krótkiej, skoro budżet napięty, która nie wyrządzi wielkich szkód i w mięśniach, i w umyśle. Tylko o to chodziło forumowiczom sugerującym wstrzymanie się z kupnem kija i dołożenie setki czy dwóch (a nawet trzech). Albo ktoś nie zrozumiał przesłania, albo nie chce zrozumieć, bo woli szarpać zgraną strunę o zepsutych elitach i prawdziwych łowcach ze szklanymi dzidami w dłoniach, którzy tych pierwszych mogą nauczyć niejednego. Nieprzekonanego nic i nikt nie przekona, więc prawo wyboru po stronie proszącego o radę, ale to nie powód do budzenia husarii, podrywania w powietrze Dywizjonu 303 i śpiewania Roty!
Wracamy do merytorycznej dyskusji.