(...)
Kultura to to czego brakuje nad polskimi wodami.
Ogólnie - w polskim społeczeństwie coraz bardziej zanika właściwa definicja słowa kultura. Nad nią stawia się określenie: zasobność portfela. Takie moje spostrzeżenia.
Wracając do tematu - łódka zanętowa? Chcesz, a wywoź sobie nawet i na 500m, jeśli tylko linki na szpuli kołowrotka ci wystarczy. Ale jeden drobny warunek: nie wpływaj drugiemu wędkarzowi w łowisko.
Czy wprowadzić restrykcje w kwestii używania tego typu środków pływających? Myślę, że powinno być to poprzedzone dyskusją na argumenty, bo zasada "a u was to murzynów biją" to raczej nie jest żadnym punktem odniesienia. Kolejną kwestią regulującą warunki korzystania z łódek zanętowych - wielkość łowiska. Bo ona w dużej mierze pozwoli na pogodzenie "towarzystwa".
Na dzień dzisiejszy łowię najczęściej na łowisku, na którym nie ma możliwości wywożenia łódką, czy innym środkiem pływającym. Osobiście nie mam problemu z rzuceniem, nęceniem na odległości 100, 115 metrów od brzegu. Ale też zdarza się łowić na tych łowiskach, gdzie można korzystać z łódek. Nie napotkałem (póki co) osób, które "przerzucają" zestawy, ale moje stanowisko w tej kwestii jest jasne: Wywózka (czy to modelem R.C., czy też pontonem) - nie ma problemu. Pod warunkiem, że nie ma to miejsca, jak w jednym z filmów Luk-a, czy też "zajmowania x-dziesiąt" metrów wzdłuż linii brzegowej, bo "wielki pon karpiorz" tak myśli, że będzie tak łowił.
Na koniec reasumując: Stać mnie na zakup łódki, ale nie rozważałem tego. Bo nie jest mi ona do szczęścia potrzebna. O wiele większą frajdę (podobnie, jak Sebuli) daje rzut na daleki dystans "w punkt" zarówno pod kątem położenia zestawu, jak i nęcenia SPOMBem. Tak samo, jak ostatnimi czasy nachodziły mnie pokusy sprawienia sobie "nowej zabawki" w postaci deepera. Ale zadałem sobie pytanie: po co. Nie potrafiłem sobie samemu odpowiedzieć. Dlatego pozostaję przy "romantycznym" stylu łowienia, na który wg mnie składają się badanie dna (głębokości) markerem, oraz nęcenie SPOMBem, ewentualnie PVA.