Ciekawy temat. Podejścia też różne.
Osobiście nie ruszam się nad wodę ,bez noża. Żaden ze mnie Kuba Rozpruwacz,a nóż traktuję jako rzecz surwiwalową,potrzebną by naciąć np.gałęzi,ale fakt,jakoś pewniej czuję się z nim na łowisku. Taki nawyk jeszcze z czasów ,gdy służyłem w wojsku.
Azymut napisał dobre rady i popieram wskazówki. Nie możemy też przesadzić,by nie prowokować swoją postawą. Pies jest świetnym opiekunem i odstraszaczem,oczywiście ten odrobinę większy od świnki morskiej.
Ze swojego doświadczenia,mogę powiedzieć,że dużo bezpieczniej czuję się w szuwarach,dzikich,oddalonych miejscach,aniżeli na tłocznych wodach podmiejskich.
Za rzecz niezbędną,dla własnego bezpieczeństwa,uważam bandaż i plastry na rany. To rzeczywiście może nas uratować. Nie raz miałem skaleczenie np.od trzcin,od szkła w wodzie,albo od zębów szczupaka.