No kill niema żadnego znaczenia jeśli chodzi o gospodarke rybacką, potrafi przynieść więcej szkody niż pożytku. W UK to działa.. bo trochę inny klimat, to raz, a dwa, że działa tylko w uk.
Sorry, ale nie rozumiesz tu podstaw. No kill to jeden z modeli gospodarki wodami, który ma wiele zalet, ma też i wady. Przede wszystkim chodzi o to, że jest to model tani i bardzo ekologiczny, to znaczy zapewniający odpowiednią ilość drapieżnika. Tutaj nie trzeba niczym zarybiać, wszystko reguluje się samo. To dlatego na DD nie było takiej masy drobnicy, bo drapieżnik robi swoje, była natomiast duża ilość osobników dużych.
I nie chodzi tu o bzdurne, że to działa w UK bo coś tam coś tam (brak argumentów zazwyczaj ma miejsce). Model, gdzie zabieramy ryby jest drogi, ponieważ trzeba prowadzić ewidencję ubytków, aby na tej podstawie odpowiednio działać, to znaczy zarybiać, wprowadzać limity. I staje się to dość kosztowne. Rejestry połowowe, będące tu podstawowym narzędziem są zlewane, co powoduje zazwyczaj zbyt małe ilości zarybień, które obowiązują przez 10 lat trwania operatu! To znów owocuje kurczeniem się stad tarłowych, przy takich samych zarybieniach mamy więc mechanizm wyrybiania zbiorników, gdzie jako pierwsze padają drapieżniki. Nie pomagają zarybienia sumem, które same w sobie mogą być pułapką. Sam sum miał najlepszą ochronę do niedawna, po apelach i wielkim wkoorvie wędkarzy, któ©zy mieli dość tego, że trudniej o żywca na suma niż samego suma, wiele tych rzeczy zdjęto. W wodzie no kill takie mechanizmy nie nastapią. Przypomnę, ze jak wpisze się zarybianie sumem, to trzeba tego przestrzegać, i przez 10 lat wali się narybek suma do wody, który już w niej jest i zazwyczaj ma się dobrze. To tworzenie problemów które potem trzeba rozwiązywać.
Dlatego model gospodarki no kill jak najbardziej jest dobry w Polsce, bo spowodowałby odbudowę populacji drapieżnika, co jednocześnie zmniejszałoby zagrożenie zakwitami (wielka ilość małej ryby nie wyżera organizmów żywiących się glonami). Do tego nie trzebaby zarybiać, więc koszty spadłyby znacznie, co pozwoliłoby na przekierowanie środkóœ na ochronę wód, na walkę z kłusownictwem, edukację czy na walkę z zatruciami. Jednocześnie wiele innych zbiorników można przekształcać w zbiorniki, gdzie się ryby bierze, gdzie się zarybia, więc bilans by pozostał podobny. Oczywiście nie w smak to tym, co biorą ryby, bo ccieliby łowić na rybnych wodach i jednocześnie brać.
Tak, są kraje, gdzie nie trzeba ewidencjonowania i pozwala się zabierać rybę. Ale zazwyczaj ma to miejsce wtedy, kiedy nie ma pustoszenia wód, po prostu ubytki są zastępowane tarłem naturalnym. Ale u na jest wciąż mocno zakorzeniona kultura, że trzeba brać wszystko aby nie być frajerem, bo i tak zabiorą inni, często bierze się nie z chęci zjedzenia ryby, ale aby mięso sie nie zmarnowało. Potem rozdaje się ryby sąsiadom lub wkłada do zamrażarki, która potem opróżnia żona. W takich krajach skandynawskich dla kogoś, kto chce zjeść rybę, lodówką jest jezioro czy rzeka, nie bierze się na zapas. Dlatego tam ryba jest, chociaż polscy wędkarze i tam potrafili zaburzyć ekosystem, często ruszając na 'łupieskie' wyprawy po mięso.
Warto też widzieć, że no kill to prosty system w kontroli, więc sprawdzi się zwłaszcza tam, gdzie nie ma sporych nakładów na ochronę wód, czyli u nas. Dobrym przykładem porównawczym są Czechy, gdzie kontrole są częste i dość restrykcyjne. Perwersją jest wręcz to, że u nas dwóch umundurowanych strażników, z pozwoleniem na broń, sprawdza wędkarzom pozwolenia i mierzy ryby w siatkach. To jak polować na muchę z miotaczem płomieni, to marnowanie kasy podatnika. Ci ludzie powinni zajmować się walką z kłusownictwem, do kontroli wędkarzy wystarczy pojedyncza osoba pracująca na pół etatu, mająca odpowiednie uprawnienia i chroniona prawem.
No kill jako model gospodarki jest rozwiązaniem wielu problemów polskich wód. Ale tu przeszkodą są naukowcy rybaccy, którzy z uporem maniaka (wielu z nich) realizować chcą program wyżywienia społeczeństwa z czasów PRL-u i nie chcą aby ktoś im namieszał w ich karierach (bo propagowali fałszywie 'sprawdzający' się system gospodarki wodami, narzucony wszystkim), jak i lobby rybackie, w postaci ZG PZW, które czerpie zyski z rybactwa, bardzo duże, mając ekstra kasę i nie musieć się. Wielkim oporem są tu sami wędkarze, którzy żądają aby mogli zabierać złowione ryby, nie chcąc zrozumieć jakie skutki ponosi takie wyrybianie zbiorników.