Wczoraj i ja nie nudziłem się.
Od 13:00 do 20:00 na feedera, ale nie do końca tak
stricte.
Nie używałem jeszcze w życiu pelletu (kiedyś przyjdzie ten pierwszy raz

). Miałem za to około 30 dag z opakowania zanęty lin-karaś marcepan (tania zanęta m-ki "Eldorado"), którą uprzednio zmieliłem w starym młynku do mięsa

Miałem też z pół kilo pęczaku z miodem na haczyk. Pęczak dodałem do zanęty i takim czymś napełniałem podajnik + pęczak na haczyk.
W "moim" jeziorku grasuje masa drobnicy, więc przez kilka godzin nie nudziłem się. Brania praktycznie max. do 3-5 minut po wyrzucie.
Jak późnym wieczorem przyszło zmęczenie i zarzuciłem ostatni raz, to wzięło coś konkretnego. Nie zdołałem wyholować tej ryby nawet do powierzchni, więc nie wiem, co to. Uciekło w tatarak, parę razy mocniej szarpnęło i... ułamało haczyk. Co prawda hak nr 10, ale żeby ułamać? Większy karaś, lin?
Teraz cały czas żałuję, że byłem już ubrany i nie wlazłem do wody, aby ryba nie wpłynęła w tatarak.
Trochę mocno wiało i padało. W trakcie ulewy miałem oczywiście zaczep. Nie pierwszy w tym miejscu.
W przerwie deszczu rozebrałem się i wlazłem do wody. Uwolniłem zaczep wraz z kilkunastoma metrami plecionki po kimś. Wcześniej wyciągnąłem kilkadziesiąt metrów czyjegoś zestawu na grunt - też zaczep.
Ile tego jeszcze tam siedzi?