Dzisiaj miałem okazję połowić ze szwagrem Mariuszem-forumowy mariospin. Spędziliśmy 9 godzin na ulubionym zbiorniku pożwirowym.
Taktyka podobna, oboje łowiliśmy na metodę z użyciem karpiówki oraz feederka. Jeden z zestawów ( podajnik 40 gram ), kładłem na około 35-40 metrze, w miejscu uprzednio podnęconym ze spomba. Karpiówką łowiłem dalej, około 70-80 metra od brzegu. Tam już polegałem wyłącznie na miksie podawanym z dużego podajnika mikado- 70 gram. Niestety pierwsze 5 godzin łowienia nie przyniosło żadnego brania

Zaczynałem mieć już wątpliwości w jakiekolwiek ryby. Mój towarzysz zwinął nawet zniecierpliwiony wędki i rozłożył spina. Postanowił zrobić krótki rekonesans po miejscówkach w poszukiwaniu drapieżnika. Zawołał mnie rozbawiony po kilku minutach na sąsiednie stanowisko. Okazało się, że na małego twistera w kolorze motor oil przyciął...karpika ponad 4 dychy

Normalnie mistrzostwo, zważywszy na to, że rybek był prawidłowo zapięty w pysku a na gruntówki na razie cisza

Rozbawiony wróciłem do łowienia. Od tego momentu rybki ewidentnie się uaktywniły. Najpierw zawalam pierwsze nieśmiałe podskakiwania hangerka pod karpiówką. Pudło, rzucam ponownie, po chwili znowu delikatne pociągnięcie, bez gwałtownych odjazdów, kilka drgnięć hangera, zacięcie i...czuję mega rybsko, które rusza z siłą parowozu w kierunku środka łowiska... Ryba z łatwością wysuwa kilka metrów linki i się spina...nie zdążyłem nawet popuścić hamulca

Kurna chata co za pech... dzwonie do szwagra pożalić się na swój los. Tyle godzin czekania a jak już się coś zaczepi to dupa

Co najlepsze po chwili marnuję kolejne delikatne branie. Zaczynam szukać przyczyn takiego obrotu sprawy. Wiążę nowy przypon z plećki, tym razem zamieniam drennana wgs nr 8 na dwa oczka większy hak Hikary. W między czasie wraca Mariusz, któremu oprócz mulaka nic już nie pobrało. W tym momencie mam branie na feederku. Zacinam, czuję przyjemny opór ryby i...bach, pęka żyłkowy przypon pod pętelką

Myślałem, że mnie rozerwie

tyle pecha dawno nie miałem w tak krótkim czasie. Na szczęście limit porażek został przekroczony. Pod karpiówką znowu mam delikatne branie. Leciutki pisk sygnałki, delikatny podskok i opad hangerka i siedzi. Czuję, że ryba nie jest duża. Sprawcą był mały karpik, tzw. wpuszczak z ostatniego zarybienia.

Jestem zadowolony bo rybcia po mimo niewielkich rozmiarów, ładnie się zapięła na nowym przyponie z większym hakiem.
Ten kroczek otworzył dzisiaj mój worek z rybami. W niedługim czasie kolejne delikatne branko i po dłuższym już holu udaje nam się podebrać fajnego jesiennego grubaska.
Karp mierzył 58 cm długości przy wadze 5 kilogramów.

Następny zbój również cieszył oko. Ryba ponownie pobrała z daleka na karpiówce.
Karp z tego samego rocznika, 59 cm. 4.700 kg.


Jestem już zadowolony, zapominam o poprzednich porażkach i cieszę się z pięknej październikowej aury.

Tą idyllę przerwało następne delikatne popiskiwanie pod karpiówką.Tym razem sprawcą okazał się przepiękny, gruby japoniec.

Kocham karasie a ten jest słusznych rozmiarów, dokładnie 43 cm. Niestety zapominamy skubańca zważyć, po kolejnej fotce wraca jak zawsze do wody.

Na koniec krótkiego jesiennego dnia łowię jeszcze jednego karpia. Ryba zdrowa, silna i bardzo podobna do poprzednich.
58 cm i prawie 5 kilo wagi.

Gdyby nie zachód słońca zapewne posiedzielibyśmy dzisiaj dłużej. Rybek powiem szczerze mnie zaskoczył. Nie spodziewałem się na tym zbiorniku tylu brań o tej porze roku. Tym bardziej, że zapowiadało się na klasyczny blank po pierwszych 5 godzinach

Co prawda Mariuszowi się dzisiaj nie poszczęściło, ale myślę, że to kwestia miejscówki. Większość brań zaliczyłem tylko w jednej części zbiornika na dystansie 80 metrów. Po za dwoma przypadkami, wszystkie brania miałem na bałwanka, w postaci ziarenka kukurydzy czosnkowej z pływającym czerwonym dumbelsem czeskiej firmy imothep carp. Kolor pływaczka czerwony, smak łosoś
