Graty Panowie

Mi też udało się wyskoczyć wczoraj na rybki, miała być dobra pogoda i dobre warunki ( uciąg rzeki).
Prosto po pracy spakowałem się błyskawicznie ( pierwszy raz zapomniałem tylu rzeczy ale o tym później) i ruszyłem nad rzekę.
Jak zwykle autobus, metro, pociąg

jak przyjechałem było już ciemno.

Jak się okazało zapomniałem wziąć głowicy podbieraka

Dzięki Lucjan za to, że przyjechałeś podrzucić mi podbierak

Zestawy miałem w wodzie około 18 jak się okazało koszyki 120 gram oraz łuk z żyłki nie wystarczyły na utrzymanie zestawu w głównym nurcie, woda niosła dużo liści i traw ( ostatnio ładnie popadało w UK i w końcu rzeka ruszyła) i musiałem przerzucać zestawy co 20 minut, przez to zrezygnowałem z trzeciej wędki i resztę wyprawy kontynuowałem łowiąc na dwie.
Jak się okazało zapomniałem nie tylko podbieraka ale i pojemnika z kiełbaskami PVA i całym osprzętem PVA. Zauważyłem że bezpośrednio po zarzucie wolno opadający na dno przypon łapie liście w okolicach haka co skutecznie blokowało brania. Pozbawiony torebek PVA wpadłem na pomysł, że zrobię pastę i będę oblepiać przynętę wraz z hakiem aby grot nie łapał liści i całość szybko i pewnie opadała na dno.
Na szczęście miałem pastę gdzieś w wiaderku z zanętami


Okazało się to strzałem w dziesiątkę i po 15 minutach miałem pierwsze branie.
Typowy dla Tamizy leszcz 55 cm

Po przerzuceniu dwóch zestawów postanowiłem, że wrzucę do wody 80 % miksu przygotowanego na wyprawę, proca i jazda, w 5 minut było zanęcone. W ciągu godziny złowiłem jeszcze dwa podobne leszcze.
Mimo nęcenia kulami czułem że nie daje do wody wystarczająco towaru ( problem byłby rozwiązany gdybym miał pva

)
Około godziny 02:00 rzeka delikatnie zwolniła i postanowiłem, że zamiast małego koszyka guru, przeproszę się z koszykami Korum które będę ładować suchym, niespreparowanym pelletem a otwarty koniec koszyka delikatnie będę zamykać miksem.

Tuż przed trzecią silny odjazd i jest, pierwszy kontakt z królową rzek dość ciężka walka, nurt był bardzo silny jak i samo podbieranie brzany w pojedynkę jest ciężkie.
65 centymetrów, ładnie pozuje do zdjęcia


Wiem, wiem wyglądam jak komandos eskimos, wprawdzie miało być w nocy około 5-6 stopni.
Jednak temperatura spadła poniżej zera.
Zaraz po brzanie zaczął padać deszcz który przez lodowaty wiatr zamieniał się w drobny śnieg, od wiatru ratowałem się parasolem położonym i przybitym do ziemi.

Wszystko zaczęło momentalnie zamarzać, użycie lawy w tym warunkach jest niewykonalne, najzwyczajniej w świecie zamarzła


Po około godzinnej przerwie miałem drugi odjazd brzany, ten był już mocniejszy i brzana była wieksza. Sukcesywnie wybierała mi kolejne metry żyłki i pięknie murowała, podczas holu na wędce pękała warstwa lodu ( przerażający dźwięk)

Niestety brzana znalazła jakiś zaczep i zaparkowała w nim na dobre, postanowiłem że odłożę wędkę na podpórkę i poczekam. Po dwóch minutach żyłka się poluzowała ( brzana wyhaczyła się z haka z mikrozadziorem).
W ten sposób odzyskałem cały zestaw i nie skrzywdziłem rybki.
Kolejne dwie godziny to coraz silniejszy i zimniejszy wiatr, rybki przestały już brać i postanowiłem wracać pierwszym pociągiem, wszystko zamarzło



Najgorsze jednak okazało się złożenie wędek spigot był całkowicie pokryty lodem i nie mogłem złożyć wędek musiałem czymś rozpuścić ten lód, byłem już bliski zastosowania sposobu ze "Szkoły przetrwania" (Bear'a Grylls'a) jednak końcówka herbaty z termosu uratowała sytuację

Wypad zaliczam do udanych jednak warunki, to jedne z najbardziej ekstremalnych w jakich przyszło mi łowić

Pozdro świry
