No ale dalej nikt mi nie wyjaśnił skąd bierze się "cud rozmnożenia" ryb w łowiskach komercyjnych.

Moje przypuszczenia są następujące:
1. W małym prywatnym łowisku kłusownictwo praktycznie nie istnieje - bo łatwo upilnować, chociażby nawet ogrodzić, a czasem zerkać z posesji obok.
2. Odłowy sieciowe również nie istnieją, bo więcej się zarobi na wędkarzach niż na świątecznym karpiu.
3. Ptactwo nie ma śmiałości, bo ciągle się ktoś szlaja
4. Ważny czynnik jakimi są wydry też zapewne się jakoś eliminuje.
5. Brak jakiejkolwiek administracji powiększającej koszty biznesu.
Do tego mamy zarybianie i cud rozmnożenia ryb chyba wyjaśniony.

W PZW ze względu na wielkość organizacji (a nie złej woli) żadnego z tych punktów nie da się spełnić.
Nawet zasady C&R nie da się globalnie wprowadzić, bo większość by się pewnie wypisała i cała firma by upadła albo by brali po cichu, co zresztą ma i tak miejsce, głównie w przypadku niewymiarowych karpi.
Do tego dochodzi bieda - wędkarze muszą sobie składkę w rybie odbić.
Zwiększenie liczby strażników albo zaniechanie połowów sieciowych podniosłyby jeszcze bardziej składki, które w stosunku do dochodów są i tak wysokie. Pomijam niegospodarność i jakieś szwindle. Zakładam, że ich nie ma.
Rozumiem i doceniam troskę o rybę u kolegów promujących zasadę C&R - ale moim zdaniem szanse na zwiększenie ilości ryb tym sposobem na wodach PZW są wątpliwe.
Co zatem by pomogło? Pewnie rozwiązanie PZW i oddanie w dzierżawę lub na własność wody zwykłym ludziom.
A, że to kompletna bajka dla dzieci więc możemy zakończyć tradycyjnym polskim powiedzeniem - nic się nie da zrobić
