Dzisiaj znowu wolny poniedziałek spędzony nad wodą.
Po nocnych przymrozkach poranek chłodny, ale już koło południa było 10 stopni, tak więc przy słabym dziś wietrze, w zacisznym miejscu było ciepło i przyjemnie.
Na wagglera płoć znowu brała bardzo dobrze. Tym razem równe 50 szt. Łowiłem tylko na kukurydzę, więc jakościowo płocie były nieco lepsze, ale nie udało się złowić żadnej sztuki powyżej 26-7 cm.
Do tego około 30 małych jazi. Po rozmowie z członkiem zarządu lokalnego koła okazało się, że w zeszłym roku zarybiono jaziem po 15 cm i stąd nie mogłem się od nich opędzić dzisiaj. Podejrzewam, że gdybym łowił jeszcze delikatniej i na robactwo, to zapewne płoci było ze 100 i również dwa razy więcej jazi. Uważam jednak, że przy tylu braniach konieczne jest wprowadzenie jakieś selekcji, bo to przecież nie zawody.


Mateo zapomniał dziś suszącej się w piwnicy maty i stąd niektóre ryby musiały pozować na sianie.
Trafił się karpik na czerwone robaki z gruntu.

Wieczorem - również na dwie grube dendrobeny - wziął szczupak koło 60 cm. Udało się go wyciągnąć, ale na brzegu przegryzł przypon.

Lina nadal ani widu, ani słychu.
A teraz innej maści opowieści znad wody. Dla niewtajemniczonych podaję link do mojego wcześniejszego opowiadania, bo to będzie jego kontynuacja.
http://splawikigrunt.pl/forum/index.php?topic=420.msg24679#msg24679Był za to znowu "łowca karpi" z mojej poprzedniej opowieści.
Akurat nad wodę przyszedł do mnie w odwiedziny członek zarządu lokalnego koła, więc powiedziałem mu, że facet po drugiej stronie każdego dnia od jesieni zeszłego roku systematycznie wyławia ich zarybienie. Działacz zaraz udał się na kontrolę. Okazało się, że dziś słaby połów, bo kontrolowany miał tylko 2 karpiki, które były wpisane do rejestru, więc nic mu nie można było zrobić. Pan z koła powiedział mi, że zna tego wędkarza (jakiś Marek z Kuźni Raciborskiej). Spytałem co można zrobić z taką ilością karpi. Nawet zakładając, że codziennie łowi zgodnie z regulaminem. Okazało się, że łowca najpewniej sprzedaje te ryby. Działacz zapewnił, że kiedyś na pewno uda mu się go złapać. Ciekawa sprawa. Wydawałoby się, że ktoś, kto jeździ taką Mazdą nie powinien liczyć na zarobek ze sprzedaży złowionych karpików.
Znowu odwiedził mnie również starszy wędkarz z poprzedniej mojej opowieści.
Znów zapodał do wody wiadro kul zanętowych i próbował na bata łowić płocie.
Przyszedł do mnie po jakiejś godzinie, dwóch i spytał czy coś bierze, bo on złowił tylko dwie. Spytał również czy karp bierze.
Postanowiłem tym razem się nie odzywać, ale na niewiele się to zdało, bo jegomość dalej sam mówił do siebie.
Powiedział, że ostatnio złowił 30 płoci, a kolejnego dnia znowu koło 30. Ponoć żona już ma tyle słoików zrobionych, że nie mieszczą im się w mieszkaniu, więc ostatnia partię zamroził. Już wiedziałem, że tym razem przeprowadzę nieco ostrzejszą rozmowę.
Po chwili wyjąłem z wody płoć koło 25 cm. Po czym wypuściłem ją z powrotem.
Wędkarz: panie, czemu pan takie wypuszczasz?
Ja: bo ja dziś nie biorę ryb. Nie mam potrzeby.
Wędkarz: to niech pan je odkłada, te większe dla mnie.
Ja: panie, ja nie po to nie zabieram ryb, żeby ktoś taki jak pan mógł sobie je zabrać. Co niby mam z nimi robić? Do słoików je dawać? A jak mi zbraknie słoików, to mrozić? Przez takich jak pan jest coraz mniej ryb w naszych wodach. Czekam z utęsknieniem na czasy, kiedy tacy jak pan nie będą już wędkować.
Myślicie, że się obraził? Poszedł sobie? Chciał mi przyłożyć? Nic podobnego. Dalej stał i zaglądał mi do pudełek.
Wyciągnąłem kolejnych kilka niebrzydkich płoci.
Wędkarz: widzę, że pan na kukurydzę łowi. To ja idę do siebie też spróbować na kukurydzę, bo może lepiej biorą na kukurydzę.
Ech...
Paweł, gratuluję taktyki i techniki łowienia!
Luk, a ja już myślałem, że to karp z jakimś naczyniakiem

A to taki stolec kolorowy
