Od piątku szaleję, patrzę na prognozę pogody, to będzie ten weekend. Od soboty do niedzieli na pewno będę siedział nad Czarnym.
W między czasie otrzymuję meldunki od ojca, jak to nad jeziorem margonińskim wchodzą mu leszcze, liny i karp co się zerwał na bolonkę około 10kg w tygodniu.
W sklepie wędkarski zmiana decyzji jadę nad Margonin, miejsce gdzie przez 20lat łowiłem nieziemskie ilości ryb - co prawda zawsze tam potrzebowałem czasu aby przygotować łowisko, ale w końcu ojciec tam mieszka, nęci cały rok niemal z małymi przerwami, więc ryba musi się trzymać.
Standardowo zakup około pół litra biało kolorowych robaczków, do tego w paczce idzie orzech tygrysi (na noc planuję jedną karpiówkę, drugi zestaw pod leszcza).
Pozostała zanęta z lodówki plus zapasów z poprzednich wyjazdów (wszelaki łowny miks w 40l wiadrze - oczywiście nie wszystko ląduję w wodzie, tylko wybiórczo).
Nad wodą melduję się przed 13tą. Na pomost zawsze wystarczały mi dwie wędki, podbierak i jedno wiaderko. Tym razem biorę taczkę, a i tak się nie mieszczę, na plecach dodatkowy balast.
Ojciec już łowi, w siatce ryby yyyy już mi to nie pasuję, ale cóż w nim tego nie zmienię, wszystko to drobnica, nie ma ryb ponad 1kg ech, ale może mi się uda coś większego dostać.
Wnoszę cały majdan na pomost, o cholera jak mało miejsca, przez kolejne 4h próbuję coś zmieniać przestawiać, ustawiać, poprawiać tak aby optymalnie łowić, mimo, że to jedno z miejsc gdzie łowiłem prawie 20 lat, czuję się jakoś dziwnie

Ograniczyłem ilość sprzętu do minimum, a i tak okazuję się, że od czasu do czasu coś mi brakuję.

W łowisku standard, drobnica, drobnica, drobnica. Na dumbbellsy czasami zdarzy się jakiś leszczyk 25cm. Przed zmierzchem widzę spławy karpi, gdzieś stado okoni goni drobnicę - oj będzie się działo myślę.

Drobnica odchodzi nastaje cisza, odwiedza mnie szczur na pomoście całkiem niezły widok, szkoda, że nie mam kamerki, próbuję podejść, spłoszony wskakuję do wody i płynie do brzegu - inteligenciak myślę

Około 21wszej ląduję krąp 7cm, później cisza i strasznie zimno, gdzie ja jestem myślę? Dlaczego nie moje Czarne? Tam gdyby nie brało leżałbym w ciepłym aucie włączył pilota i czekał na piiiiiiiiiiiiiiiiiii, a tutaj marznę.
Ojciec dzwoni pyta, czy przynieść mi termos z herbatą, a ja mówię koniec łowienia, wracam. Przed 24tą ląduje w domu, mimo wszystko szczęśliwy, że już w nim jestem. 95% weekendów od kwietnia byłem nad wodą, syn w poniedziałek ma urodziny, więc dzisiaj dzień dla niego, no i ta radość w domu z rana, że jestem, a nie nad wodą. Wszystko niby ok, ale cały czas patrzę za okno i te idealne warunki pogodowe, ech czemu nie na rybach, ale fajnie, że w domu

Dylematy zawsze były i będą

Za dużo myśli, za mało czasu

Pozostaję tylko zaduma: "Ja ten Margonin jeszcze kiedyś ponownie odkryję, jak będę miał więcej czasu w życiu, to tam zamieszkam i go obłowię przecież

"
Gdy piszę synek mi przeszkadza i dla wszystkich jest ok, a ja wiem, że w tym roku to już tylko łódź pozostaje i spinningowanie:), chociaż na następny weekend dałem się po latach namówić na dorsze z kolegami.