Oj działo się dzisiaj, działo. Od rana nie było prądu w pracy i w samo południe uciekliśmy z kolegami,żeby szefa nie drażnić. Korzystając z okazji pojechałem na okoliczną komercję. Wybieram się na nią z dziesięć lat,no i wreszcie się udało. Na łowisku byłem kilka minut po 13,a że złapałem sprzęt jak leci,żeby szef nie zdążył nas cofnąć to musiałem trochę go ogarnąć i od nowa zamontować zestawy. Nowa żyłka zarówno na metodę jak i na waggler. Po pół godzinie pierwszy zestaw (methoda) ląduje w wodzie. Jednak dość duży,żeby nie powiedzieć porywisty wiatr skutecznie utrudnia mi łapanie. No i pomyślałem

,że skoro Luk łapie pod brzegiem to i ja spróbuję. To był strzał w 10,a właściwie w 13, bo tam lokowałem zestawy,ja sam siedziałem na stanowisku nr 14.
Po pięciu minutach branie,mało wędki nie wciagnęło. Kilka minut holu i moim oczom ukazał się....potwór. Kolejny raz okazało się,że mam za mały podbierak. Na szczęście z pomocą przyszedł mi sąsiad wędkujący kilka stanowisk wcześniej. Tylko jego podbierak też był mały. Pół godziny walki,ryba już wystarczająco zmęczona i poraz kolejny z pomocą przychodzi tym razem drugi z sąsiadów z większym pobierakiem tylko trochę uszkodzonym. Trochę to trwało,bo pozbierak został w samochodzie,a samochód poza terenem łowiska.
Ufff. Udało się.



Pomiar wykazał 91cm

i pierwsze ważenie się nie udało,bo waga miała za mały zakres.

Dopiero druga waga dała możliwość pomiaru i 15,100kg
Dobrze się zaczęło. Przez następne dwie godziny nie byłem w stanie zamontować wagglera.







Na koniec trafił się miły bonus na wagglera: karpik 86cm i 11,500kg na żyłkę główną 0,16 i hak Guru nr16.

W sumie ponad dwadzieścia karpi (przestałem liczyć). W tym dwa +10kg i dwa około 5-6kg i masa małych do trzech kilo.