Ja wczoraj miałem dzień klęski...
Przyjechałem nad wodę prawie godzinę za późno niż planowałem. Moja miejscówka zajęta. Wlokę się z tobołami dalej, zajęte. Dalej, zajęte. Dalej, zajęte... i tak doszedłem do miejsca, w którym ryb nie ma. Było i tak późno to się rozłożyłem. Pierwsze zarzucanie, coś się splątało, chrup i po szczytówce. Później hol pierwszego karpika, a tu zaraz po zacięciu broda taka na żyłce za szczytówką, że nie chciała przejść przez przelotkę. Wędka na podpórki, jakoś to ręcznie ścisnąłem ten supeł i przeszedł przez przelotki. O dziwo karpik jeszcze wisiał, to go przyholowałem. Potem siedzenie bez brania godzinę... Potem zarzut, prztyk i koszyk poooleciał. Coś jeszcze cudownego się stało, tylko nie pamiętam teraz.
Ogólnie złowiłem trzy karpiki i miałem jeszcze dwa puste brania. Widziałem w sumie osiem wędek i na te osiem padł jeden leszcz przez ten czas, więc w sumie nie było tak źle.