Z góry przepraszam za wulgaryzmy.
Mam inne spojrzenie na brak zajęcy, nie wspominając o dzikich królikach.
Pamiętacie może sprawę, z lat 90-tych, histerii na temat wścieklizny wśród lisów. Wyłożono wtedy sporo trutki w lasach. Chore egzemplarze padły, zaczął się rozród zdrowych osobników. Lisy namnożyły się i obecnie migrują do miast. Liczba lisów spowodowała ekstremalnie niską ilość zająca, a dzikiego królika, w liczbie multum, można jedynie spotkać we Francji (niemal każde rondo poza miastem), trochę mniej w Hiszpanii i Anglii. Podobna sprawa jest z kuropatwami i bażantami, choć głównym niszczycielem jest tu człowiek.
W latach 70-90 miałem w niedalekiej odległości od domu (skraj Szczecina) całe hektary pól uprawnych i nieużytków rolnych. Były też spore sady. W końcu lat 90 sady wycięto. Przyprawiło mnie to o sporą depresję, jak bezmyślny jest człowiek.
Wraz z wycięciem jednego sadu, dosłownie tysiące ptaków straciło miejsca lęgowe (niejednokrotnie słyszałem tam wilgę, bażanta i inne). Były tam też zające, para lisów, para borsuków i stanowiska dzienne saren. Teraz nic nie ma. Głucho.
Idąc 500m od sadów w stronę miasta, zlikwidowano kilka hektarów pól uprawnych i nieużytków. Na tych nieużytkach, przez parę dekad, a kończąc na latach 2005, występowały pustułki, sporadycznie myszołowy, bociany, ale najważniejsze były derkacze. Derkacz jest gatunkiem bardzo rzadkim lub na wyginięciu. Teraz nie ma tam nic, bo z dupy wzięci decydenci, fachowcy i urzędnicy lekką ręką ustanowili tam nowy cmentarz. Nota bene - nowy cmentarz jest również inwestycją z dupy, bo już na starcie realizacji projekt wstrzymano na około 10 lat. Wody gruntowe są tam za wysoko. Nie przeszkodziło to jednak wznowić i ukończyć budowę. Nikt nie zajął się badaniami ekologicznymi, ani geologicznymi. Derkacze, sarny, itp. zniknęły.
Sam, pracując jakiś czas temu w geodezji, napotkałem na odcinku budowy gazociągu (1-2 lata temu oddany do użytku) stanowisko traszki i kumaka nizinnego. Gatunków o ekstremalnie niskiej populacji w Polsce. Strażnicy przyrody zajęli się tematem (odłowiono i przeniesiono, co nie zmienia faktu, że miejsce lęgowe - polne bajorko - pozostało w rejonie budowy gazociągu). Jednak gazociąg (inwestycja rządowa) nie zmienił biegu, bo ma w dupie ginące w Polsce gatunki zwierząt.
Wydawaniem nowego prawa i ustalaniem większych kar za kłusownictwo niczego się nie zdziała.
Mam znajomego leśniczego. Gość z rodziną mieszka w leśniczówce, w lesie. Do wsi jest godzina marszu. Las, cicho, sielanka.
Ów leśniczy nie ma tak na prawdę narzędzi do zwalczania kłusowników. Zna ich nazwiska, miejsce zamieszkania. Co z tego?
Praktycznie rzecz ujmując, aby ukarać kłusownika, to trzeba go złapać w momencie rozkładania wnyków.
Inne chwile, np. spotkanie w lesie z wnykami, martwą zwierzyną absolutnie nic nie daje. Zawsze jest wymówka, że znalazł i niesie do leśniczego.
Inna sprawa, że leśniczy nie ma pewności, że pewnej nocy jego dom nie spłonie, a dzieciaki będą mogły bezpiecznie dotrzeć do szkoły we wsi.
W latach 90, przez krótki okres mieszkałem i udzielałem się w stacji ornitologicznej Świdwie. Ścisły rezerwat ptaków wodnych. Absolutny zakaz wstępu, nie wspominając o całkowitym zakazie połowu ryb z jeziorze Świdwie. Strefa ochronna otaczająca jezioro ma 100 lub 500 m (nie pamiętam - 20 lat temu). I co z tego? Ludność z pobliskich wsi łowiła/kłusowała tam ryby. W okresie, w którym tam mieszkałem, policja w prawie 100% uporała się z kłusownikami, co nie zmienia faktu, że ludzka debilność i dyletanctwo nie znała i nie zna granic, jest nieuleczalna.